Podziel się tym artykułem
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że marudzenie niektórym weszło w krew tak mocno, że stało się częścią ich krwiobiegu, mieszanką tak syntetyczną, że już chyba niemożliwą do normalnego przetrawienia. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niektóre tematy są tak mocno wyolbrzymione, tak skutecznie przeforsowane i tak nagminnie niepotrzebne, że burzą wszystko, co z trudem budowane.
Nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, by pochylić głowę w geście zrozumienia i wyrozumiałego spojrzenia nie tylko na daną sprawę, ale w szczególności na człowieka. Dziękuję Ci za to, że byłeś przy mnie, gdy wszyscy postanowili odwrócić wzrok, bo udawanie, że się czegoś nie widzi jest łatwiejsze niż zaniechanie temu, co ma się wydarzyć.
Dziękuję Ci za to, że wspierałeś mnie w walce o siebie, o to kim jestem i kim chcę się stać. Nie sądziłam, że jest możliwe takie zainteresowanie jednostki drugim człowiekiem.
Dziękuję Ci za spokój, gdy wybuchałam gniewem, zupełnie niekontrolowanym i dewastującym.
Dziękuję Ci za wskazanie ścieżki i nazwanie pewnych uczuć po imieniu, dzięki temu nauczyłam się jak kochać, nie wariować i czasem obudzić w sobie drapieżnika.
Dziękuję Ci za to, że uzdrawiasz moje emocje i dziką naturę, za to, że nie pytasz czy czegoś potrzebuje, tylko mi to dajesz, za to, że nawet gdy cię nie ma nie odczuwam pustki czy samotności.
Dziękuję Ci za to, że miłość nie jest tylko pustym słowem czy frazesem, ale wypełniona jest elementami składowymi, które być może znasz lepiej ode mnie.
Dziękuję Ci za to, że nie muszę znosić wszystkiego w pojedynkę, a różnice, które tkwią między nami nie są tymi z gatunku nie do pogodzenia, a raczej takimi, które można szlifować, by z czasem zobaczyć ich blask.
Dziękuję Ci za to, że mogę ze swobodą zamykać oczy i nie martwić się kolejnym trudnym testem rzeczywistości.
Dziękuję Ci za to, że nie wszystko z tobą jest tak boleśnie przewidywalne, ale zachowany jest upragniony poziom stabilizacji.
Dziękuję Ci za to, że uśmiech pojawia się w moim życiu tak często, jak kiedyś grymas bólu i łzy.
Dziękuję Ci za nadanie nam znaczenia, barw, światła, niby oczywiste, a tak trudne do osiągnięcia.
Dziękuję Ci za to, że znosisz moje zawirowania i nie szukasz pretekstu, by zniknąć, bo znika bardzo wielu ludzi, niby byli, a jakby nigdy nie istnieli, nie pozostawiają po sobie nawet smug.
Dziękuję Ci za to, że szukałam szczęścia, a znalazłam Ciebie.
Rzadko dziękujemy, zapominamy o tej prostej czynności na rzecz wyniosłych min, obrażonych serc, urażonych uczuć i niepochlebnych opinii. Zapominamy o tym, co naprawdę ważne i cierpimy, zupełnie przy tym nie widząc ciągu przyczynowo-skutkowego, a on oficjalnie istnieje. Nie używamy prostych słów, bo wtedy przekaz mógłby okazać się za jasny, a my boimy się tego, co prawdziwe i niedwuznaczne, bo wieloznaczność może być dowolnie rozumiana, powiedzenie czegoś wprost nie pozostawia żadnych furtek ani wyjść awaryjnych.
Było warto trafić na ciebie, gdy wiatr smagał me policzki nie pytając o zgodę czy wygodę. Było warto spotkać cię podczas tego spaceru wypełnionego melancholią i tworzywami sztucznymi w okolicy. Było warto zamknąć oczy i nie wybuchać raz za razem, jakby to miało coś zmienić. Było warto być w tym miejscu i czasie, uważanymi powszechnie za te właściwe. Było warto nie pozbywać się marzeń, choć to w odbiorze wielu takie trywialne. Było warto nauczyć się mówić dziękuję.
Drogi mężczyzno podziękuj jej za to, że obdarza cię ciepłem i zainteresowaniem, że nie opuszcza cię, gdy trudno złapać ci oddech, że chce dzielić z tobą tyle momentów, że próbuje, testuje i wprowadza w życie. Droga kobieto podziękuj mu za to, że obdarza cię czasem szarmanckim gestem, że dba o ciebie i rozpieszcza, że podaje ci swoje silne ramię nie zapominając o tym, że w tobie też drzemie siła. Czasem wystarczy zwykłe dziękuję, by wszystko wskoczyło na właściwe tory. Czasem wystarczy o nim zapomnieć, by nic już nigdy nie było takie, jak wcześniej.