Skoro już w popłochu zabierałeś wszystko, co twoje, skoro nie oglądałeś się za siebie ani nawet delikatnie nie zerkałeś przez ramię, by sprawdzić co po sobie pozostawiasz, to na pożegnanie, słowa rzucone w twoim kierunku mówiące tylko: o mnie się nie martw, bo już przecież nie musisz, powinny być wystarczające i znaczące.
Odchodząc zamykasz pewien rozdział, wymazujesz uczucia, jakby narysowane były ołówkiem, którego trwałość nie jest wieczna. Skoro więc go zamknąłeś, nie pytając mnie o zdanie, to jaki jest sens po wyjściu jeszcze się rozglądać? Wychodząc byłeś tak skupiony i pewny w swych decyzjach, i czynach, skąd nagłe zawahanie? Może w momencie, gdy pogodziłam się z twoim odejściem, ty poczułeś, że nie tak miało być, że powinnam zrobić coś, by cię zatrzymać, że powinnam trochę się pogimnastykować, nawet jeśli to nie miałoby dla ciebie żadnego znaczenia? Wiem jak ceniłeś bycie w centrum uwagi, jak blask i flesze zainteresowania uskrzydlały twoje działania i jak mocno brakowało ci mojego powstrzymania cię, mojej prośby, mojego kolejnego wykazania się, nawet jeśli to nie zmieniłoby twojej decyzji. Lubiłeś gdy wszystko skupione było wokół ciebie, a gdy ja wypuściłam tą raniącą me dłonie linę z mocnego uścisku ty otworzyłeś oczy ze zdziwienia, by zacząć wykazywać dziwne zainteresowanie moim samopoczuciem, które do tej pory było ci całkowicie obojętne.
Nie musisz się już o mnie martwić, nie ma potrzeby byś zawracał sobie głowę analizą mojego przeżywania czy istnienia, dam sobie radę z oddychaniem bez ciebie. Nie ma konieczności byś pamiętał moją osobę jako tą znaczącą w swojej przestrzeni, jestem właśnie na etapie tworzenia własnego schronienia. Nie martw się o kogoś, kogo z taką łatwością zostawiłeś, bo liczyłeś na inną reakcję, nie martw się o to, czy sobie poradzę, bo nie zawsze cię znałam, czasem byłeś mi całkiem obcy, czasem nie istniałeś, czasem zamykałeś się w sobie, chyba po przemyśleniu sprawy częściej byłam sama niż z tobą.
Zamykając za sobą drzwi, nie wykazując chęci żadnego porozumienia dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie jestem ani istotna, ani potrzebna, ani niezbędna. Pogodziłam się z tym, być może szybciej niż się tego spodziewałeś, może zbyt szybko zastąpiłam cię własnym życiem i planowaniem wypełnienia pustki. Może nie czekałam na kolejne gesty z twojej strony, bo wiedziałam, że nie nastąpią, może tobie wydawało się, że czekanie mam we krwi.
O mnie się nie martw, ja zawsze sobie poradzę, zamykając oczy będę liczyła na piękne sny, otwierając je wdrażać będę kolejne kroki w planie swojego dalszego życia, nie będę na siłę szukać odpowiedzi, które są proste, nie będę analizować ani rozkładać na czynniki pierwsze czegoś co już dawno się rozpadło na mikro atomy. Nie będę prosić cię o rozmowę, wytłumaczenie, nie będę żebrać o obecność czy o powrót, po prostu pogodzę się z tym, co mi zaproponowałeś odchodząc. Samotność nie jest moim wymarzonym stanem, ale przejściowo może być nieuniknioną koniecznością, może być bestialsko brutalna, ale nic na to nie poradzę, muszę ją przyjąć i dać sobie radę z jej udźwignięciem.
Nie chcę byś się martwił o dzieło, którego jesteś autorem, w końcu stan po porzuceniu nie jest wytworem mojej wyobraźni. Nie chcę być twoim wyrzutem sumienia, bo wyrzut nigdy nie kojarzy się dobrze, a ja nigdy nie byłam czymś co musiałeś. Nie chcę być przeszkodą, którą musiałeś pokonywać, w końcu tyle razy ułatwiałam ci wędrówkę. Nie chcę być wmawiał sobie, że moja obojętność jest wynikiem mojego braku zaangażowania, gdy byłeś blisko, moja obojętność to ochronna tarcza przed rozpadem, bo zniszczyłeś to, w co wierzyłam. Nie martw się o mnie, poradzę sobie, nauczyłam się już, że swojego poczucia wartości, uczuć, pragnień i planów nie można składać w obce ręce.