Ból głowy, słabe samopoczucie i ten ciągły bieg sprawiły, że po prostu wstałam, wskoczyłam w wygodny dres i poszłam na spacer… Dłuższy niż zamierzałam i zdecydowanie bardziej efektywny niż w ogóle mogłabym się spodziewać. Nadałam mu raczej nieśpieszny ton, szłam bez celu, na początku w zamyśleniu, co jakiś czas rozglądając się wokół siebie. Gdyby ktoś mnie zapytał co próbowałam tak wyszukać, to odpowiedziałabym zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia. Kompletnie się resetowałam i nic, ale to nic mnie nie interesowało. Pewnie każdy zna taki moment, w którym człowiekowi się przeleje, w którym już czuje się bezsilny, w którym nawet gdyby chciał to nie może, bo czuje się obezwładniony przez całość zdarzeń, emocji i frustracji tak mocno, że ma siłę jedynie wypuścić z siebie powietrze, ale się już nie odezwać i jedynie pójść… Jednak do meritum, po przejściu pewnego dystansu, nie miejmy złudzeń nie był to maraton, bo w sumie nie o to w tej przygodzie chodziło, usiadłam na krawężniku, jak kiedyś.
Nie potrafię sobie przypomnieć kiedy i czy w ogóle czułam się tak bezpiecznie i beztrosko, bo nawet jeśli przeszłość nie była idealna, to była mniej biznesowa i zdecydowanie bardziej spokojna. Teraz wszyscy gonimy za swoimi marzeniami, które kiedyś nota bene miały zdecydowanie większą wartość. Teraz spełniamy te marzenia, zakochujemy się, ale bywa, że przydatność takiego uczucia do spożycia również nie powala. Teraz jesteśmy świadkami mnóstwa dramatów, które z jakiegoś powodu są bardziej doskwierające niż kiedyś. Może dlatego, że kiedyś nie było możliwości ich zakończenia, wiecie nieszczęśliwe związki musiały trwać, bo tak wypadało, bo tak było trzeba, bo kobieta musiała spełnić swą rolę… A teraz? Mamy opcje, tylko nasz dramat polega chyba na tym, że nie potrafimy, wręcz boimy się z niej skorzystać. Bo nie wiemy co czai się za rogiem i czy przypadkiem nie będziemy jeszcze większymi ofiarami swoich nieprzemyślanych albo zbyt mocno przeanalizowanych decyzji? I tak rozglądałam się wokół siebie, z coraz większym rozluźnieniem chłonąc spokój, ciszę, świergot ptaków, który nie jest dla mnie niczym dziwnym, ale w tym momencie po prostu ich słuchałam, pozwoliłam im do mnie dotrzeć, na co dzień nie mam na to czasu. Tylko czy cały czas narzekając na brak czasu mamy możliwość w ogóle poczuć czym jest życie, prawdziwe uczucia i zaangażowanie? Wszyscy znamy dopowiedź, tylko nie wypowiadając jej głośno, nie pozwalając jej wybrzmieć dajemy sobie szansę na złudzenia.
Siedziałam tak dobrych kilkanaście minut, nawet nie miałam ochoty wstawać, ale jakiś głos wyrwał mnie z odrętwienia, które przywołało na myśl to, co było. Trudno odpowiedzieć mi na pytanie czy kiedyś było lepiej, czy było łatwiej, ale na pewno było inaczej… Kiedyś dramat po prostu musiał trwać, bo nie było opcji, która by nas z niego wyciągnęła, nie było pomocnej dłoni, a jedynie karcące spojrzenia. Teraz mamy możliwość wychodzenia z trudnych sytuacji, ale prawdziwym dramatem jest dla nas możliwość podejmowania decyzji, to nad jej brakiem, nad nieumiejętnością zakończenia pewnym spraw płaczemy. To nad naszymi potrzebami i pragnieniami się pochylamy i mówimy im wybaczcie, nie mam siły, nie potrafię, boję się… Idąc dalej, przyglądałam się idealnym proporcjom niektórych domów, pięknym ogródkom, finezyjnie ułożonym kwiatom w równych pasach, wszystko odpicowane do perfekcji, uśmiechnęłam się i pomyślałam, ładnie to wygląda. No właśnie, wygląda, to słowo klucz, bo wielu ludzi z tych domów doskonale znam i wiem ile wydarzyło się w nich dramatów… Rozstania, ostateczne pożegnania, na które nikt nie był przygotowany, krzyki i brak szacunku, codzienne problemy, brak rozmów, izolacja od siebie nawzajem… I przypomniało mi to, że nawet jeśli wydaje nam się, że u innych wszystko jest w porządku, że wszystko wygląda tak, że trudno cokolwiek zarzucić, to za drzwiami, za zasłoniętymi oknami dzieją się dramaty, bo nie potrafimy pogodzić się z losem, który odbiera bliskich, który nie daje uczuć i sprawia, że wszystko wyziębia się do granic możliwości, który nie daje oparcia i wciąż tylko rzuca na głęboką wodę, który nie bywa łaskawy. I najboleśniejsze jest to, że chyba brak możliwości to jednak była najlepsza opcja. Bo wydaje mi się, patrząc na to powszechne zagubienie, że im więcej możliwości skrętu, zboczenia z trasy, tym więcej zastanawiania się, co by było gdyby… Które nigdy nie nadeszło i raczej się nie pojawi.
Zdałam sobie z jednego sprawę, na takie spacery wychodzić będę częściej… Bo tęsknię za taką sobą od lat. No to, idę…!