Podziel się tym artykułem
Lubimy rozpaczać nad tym co utracone, tęsknić za tym, czego już nigdy nie zobaczymy, nie odkryjemy na nowo, ale unikamy zatrzymywania tego, co znika nam z oczu… Stracone szanse bolą nas tak jakby nasze serce miało rozpaść się na kawałki, jednak gdy dostajemy “je” od losu niekoniecznie chcemy złapać, odrzucamy je, bo boimy się podjąć ryzyka w obawie przed zmianą, niewiadomym. Nikt nie nauczył nas trzymać kurczowo tego, na czym nam tak naprawdę zależy, nikt nie nauczył nas walczyć, natomiast sami nauczyliśmy się odpuszczać, bo tak jest wygodniej, swobodniej, bo w ten sposób się nie zmęczymy.
Dużo łatwiej jest narzekać na los, który nie sprzyja, na ludzi, którzy przeszkadzają niż włożyć w wysiłek, w to, by te „przeszkody” pokonać. Wmawiamy sobie, że ze wszystkimi musimy się liczyć, że uczucia wszystkich należy brać pod uwagę, że ktoś może więcej ze względu na wiek, status, płeć, osiągnięcia czy poglądy… Czy aby na pewno? Kto powiedział, że przyjęcie otrzymanej szansy musimy z kimkolwiek konsultować czy też ktoś musi to zaakceptować? Uwielbiamy pastwić się sami nad sobą, płakać nad tym, co utracone jednocześnie nie robiąc nic, by to zmienić. Zdecydowanie preferujemy wypuszczanie z rąk tego na czym nam zależy, bo walka zobowiązuje do wysiłku, do spocenia się, nierzadko przelania krwi czy wylania łez bezsilności. Tłumaczenie swojej frustracji tym, że się nie udało jest łatwiejsze niż zakasanie rękawów i zmęczenie się w imię swoich marzeń, swojego wyobrażenia przyszłości, w imię tego, czego chcemy.
Całe życie szukamy miłości, a gdy ją już znajdziemy to albo nam się zbyt szybko nudzi, bo w sumie miało być barwniej, ciekawiej, albo stwierdzamy, że nas przytłacza, bo jest jej za dużo, albo wtrąca się w nią ktoś spoza kręgu zainteresowanych osób, bo wie lepiej co jest dla nas dobre, a tak naprawdę głównymi zainteresowanymi mają być on i ona, reszta nie ma nic do wtrącania. Latami pracujemy na to, by nasza kariera nabrała rozpędu, by się rozwijać, bo nie lubimy stać w miejscu, by coś osiągnąć, by być taką osobą, jaką pieczołowicie wypracowaliśmy sobie w głowie, ale gdy już szczyt marzeń jest blisko, na wyciągnięcie ręki to czujemy się przemęczeni, zdemotywowani, a nierzadko autentycznie zniechęceni i bywa, że odpuszczamy, by później móc ulegać frustracji do potęgi. Pragniemy rodziny, ciepła, zainteresowania, bliskości, a gdy to otrzymujemy, narzekamy na brak czasu dla siebie, na ciągłe obowiązki, na natłok zadań, właściwie na wszystko, bo w końcu chodziło tylko o aspekt przyjemności o tym, co konieczne nie było mowy w umowie ustnej… Zapominamy o tym, że uśmiechający się do nas los nie daje nam wszystkiego na zawsze, na własność i bez żadnych warunków. Otrzymana od niego szansa, niewykorzystana przepadnie, wykorzystana nie będzie tym, co będzie niezmienne i zawsze zadowalające, czasem trochę pomęczy, jak życie. Tylko, że główny problem polega na tym, że my kochamy zakłamywać rzeczywistość, uwielbiamy wmawiać sobie, że inni mają lepiej, łatwiej, przepadamy wręcz za uświadamianiem sobie, że stracona szansa to nie nasza wina, że wypuściliśmy coś z rąk z winy innych, przez okoliczności, przez niesprzyjający czas, warunki i w ogóle wszystko sprzysięgło się przeciwko nam, ale my jesteśmy w tym wszystkim zupełnie nieskazitelni!
Ona już nie wróci, bo to co utracone znika, a to co niewykorzystane przechodzi w niebyt. Nic nie trwa wiecznie, a to co z trudem zdobywamy cieszy nas, ale krótko, bo nie nauczyliśmy się pielęgnować własnych ogrodów… Nie podlewamy marzeń, żeby zbytnio nie urosły i ktoś ich nie zobaczył, nie kosimy wyimaginowanych żali innych, bo boimy się jak na to zareagują, nie użyźniamy planów, bo mogą stać się rzeczywistością i co wtedy? W ogóle unikamy wysiłku, a gdy go już w coś wkładamy, żądamy natychmiastowych efektów. Wybór odpowiednich drzwi nigdy nie jest łatwy, ale myląc się zdobywamy doświadczenie, szukając uczymy się cierpliwości, a wybierając dobrze odczuwamy szczęście, więc czemu tak często narzekamy, płaczemy i negujemy?