Podziel się tym artykułem
Nie mogę spać, niby zamykam oczy, na siłę je mrużę, ale ciągle słyszę za oknami ten przeciągły, wiosenny śpiew ptaków. Pod powiekami przewijają się kolejne, uporczywe i nachalne w swej naturze obrazy, jakby nie wiedziały, że na chwile powinny schować się w kąt. Nie słuchają, nie pytają, nie liczą się z moimi pragnieniami i tylko co chwilę coś bełkoczą do ucha, tak, by rozproszyć moją uwagę i dać mi sygnał, że z moich przyziemnych, sennych planów niewiele uda się zrealizować. Można by rzec smutna rzeczywistość, niestety jest to tylko rozbicie codzienności na kolejne, wcale nie druzgocące, a jedynie prawdziwe kawałki. Owszem, one uwierają, nie są też kompatybilne z moimi pragnieniami, ale walka z nimi i tak skazana jest na bezowocną klęskę.
Chciałabym w końcu móc zasnąć, oddać się tej rozkoszy nic nierobienia, zasnąć i nie myśleć, nie kotłować się w pościeli, jakbym właśnie miała przed sobą kolejną walkę, której ofiary znów będą niepoliczalne. Chciałabym móc znów cieszyć się tym delikatnym zapachem i ciepłem koca, który otula mnie i niczego w zamian nie żąda. Chciałabym nie być zakładniczką moich powiek i powiernikiem serca, które o dyskusji przypomina sobie właśnie wtedy, gdy ja chcę wyłączyć wszystkie bezpieczniki i po prostu zasnąć… Ale ono nie słucha, nie pierwszy zresztą raz! Zawsze robi co chce i nie pyta mnie o zdanie, jakbym była tylko fragmentem układanki, a nie jej głównym składnikiem.
Przegryzam tę posępną noc jakimś słodkim drobiazgiem, ciepłym mlekiem licząc, że ukołyszą mnie i zabiorą w przyjemne ramiona boga snu, cóż, to też nie pomaga, siła jaka rozkazuje mi powrót do ciebie w myślach, strategiach, analizach, tęsknotach jest nieprzejednana i zdecydowanie nie z mojej ligi. Wiem dlaczego sen nie chce do mnie przyjść, wiem czemu mnie unika i spuszcza wzrok, gdy tylko się zbliżam, to przykre, ale póki sobie tego nie poukładam on nie będzie zbyt częstym gościem w moich progach, taka nauczka. Pragnienie ustawienia wszystkiego w odpowiedniej synchronizacji i kolejności jest o tyle silne, że przytłacza mnie nocą, gdy już nie mam sił ani chęci, w ciągu dnia jego bieg nie pozwala mi się rozwarstwiać. Nawet już nie przychodzisz do mnie we śnie, już zapomniałeś do mnie drogi, mapa gdzieś się zapodziała i tak zostałam sama, jak na tej bezludnej wyspie, tylko bez szans na ratunek. Kiedyś wydawało mi się, że zamykanie oczu w zmęczeniu jest jak lekarstwo, które natychmiastowo działa, że to tak naturalne jak oddychanie, że nie grozi mi walka z wiatrakami i własnymi demonami, które nie pozwalają na tą prostą czynność, jakże się rozczarowałam. Zbyt wiele mi się wydawało, zbyt wiele nie przyjmowałam do wiadomości, a skutki tego są stałe i bezsenne, wręcz bolesne.
Po raz kolejny próbuję zasnąć, na chwilę, tak by moje myśli nie galopowały jak rozszalałe konie na stepie, by na moment się uspokoiły, by ich wzburzenie nie wyrywało mnie co rusz z oazy spokoju, której szukam. Po raz kolejny biję się ze swoimi myślami, uczuciami, emocjami, które ostatnio uparcie nie zwracają uwagi na to, co mam im do powiedzenia i czego ja chcę, bo one akurat nie chcą zasnąć… Myślę więc o tobie i przywołuję wspólne obrazy, szukam w zakamarkach wspomnień tych chwil, które warte były schowania i wiem już, że kolejna noc będzie nieprzespana. Przykryta szczelnie jednak wbrew wszystkiemu, szukam spokoju.