Podziel się tym artykułem
Wydaje nam się, że krok do przodu jest zawsze na plus, skoro wychodzimy ze swojej strefy komfortu musi nam zależeć, musimy czegoś chcieć, idziemy w kierunku, który wybraliśmy, ale co jeśli ten nasz krok, te nasze działania budzą w kimś opór, strach, wycofanie? Tak jest z tobą, za każdym razem, gdy wyciągam do ciebie rękę, gdy chcę czegoś więcej, gdy chcę zrobić kolejny krok, ruszyć z miejsca, w którym wymościłeś sobie przytulne gniazdko, ty stawiasz opór, mówisz o braku gotowości i tym, że odpowiedni czas dopiero nadejdzie, nie mówiąc jednocześnie kiedy ten odpowiedni wypadnie… Za miesiąc, rok, dekadę? Czy w ogóle nastąpi.
Czy mogę czuć się niepewnie, gdy nie wiem co się dalej z nami stanie? Czy mam prawo drążyć mimo twojego sprzeciwu? Czy moje zdanie w temacie ma znaczenie? Czy jedynie twój strach, twoja strefa komfortu i twoje zdanie są istotne w tej nierównej walce o wpływy i bycie ważnym? Nie oczekuję, że oddasz mi siebie bez reszty, nie jesteś taki, musisz mieć swoją część, swoje miejsce, swój klucz do prywatnego świata, nie chcę ci tego odbierać, bo zabiłabym w tobie jakąś część, ale też chcę reakcji na moją wyciągniętą w twoim kierunku dłoń… Chcę zainteresowania, od czasu do czasu przyznania racji i odpowiedzi, tak chcę! Tak wiele oczekuję? Tak bardzo zmuszam? Tak nie pozostawiam wyboru? Tak stawiam pod ścianą? Przecież mówisz, że kochasz, czyli to za mało?
Podświadomie czuję, że się rozpadam, nie jest to rozpad kompletny i natychmiastowy, ale cząstka po cząstce czuję, że zostaję sama, wymuszam uśmiech i radość, udaję, że jest w porządku pomimo że wszystko wewnątrz we mnie krzyczy z bólu. Czuję się odepchnięta i niechciana, czuję, że na wszystko muszę zasłużyć, czekać i wszystko cierpliwie znosić, w końcu moja przeszłość i moje decyzje mnie definiują. A ja naiwnie wmawiałam sobie, że zasługuję na więcej. Cały czas mam wrażenie, że spóźniam się na kolejne odjazdy pociągów, że stoję na stacji, która umożliwia mi udanie się w każdym obranym kierunku, ale jestem jak sparaliżowana, boję się wybrać, boję się wsiąść do jednego z nich i zostawić wszystko za sobą, boję się zostawić ciebie za sobą. Zbyt brutalne? Nie jesteś gotowy na rozstanie, ale na bycie na sto procent też nie? Dlaczego więc oczekujesz, że twoje wycofywanie się z poważnych deklaracji nie uderzy we mnie i nie pozostawi śladu? Dlaczego wydaje ci się, że nie zaboli i nie będzie powodem, by zaprzestać tej gonitwy? Dlaczego uważasz, że powinnam czekać? Dlaczego nie próbowałbyś mnie zatrzymać?
Nie widzisz mojego rozpadu, bo ten odbywa się za zamkniętymi drzwiami, to w ulubionej samotności rozkładam się na części i uświadamiam, że coraz mnie mniej w tej całej układance. Staram się walczyć z przeciwnościami, staram się być szczęśliwa, wszystko robić jak należy, poprawnie wykonywać, adaptować do sytuacji, ale jest mi po prostu, po ludzku ciężko, brakuje mi pewności, że to jedynie chwilowe zawahanie, a nie stałe poczucie, że nic poważnego z tego nie będzie. Myślę, że ta niepewność co do tego, co wydarzy się za moment sprawia, że coraz bardziej się od siebie oddalamy. Zachowujesz się czasem jak duże dziecko, uroku nie można ci odmówić, ale poza nim jest tupanie nogami, nieprzejednanie i najważniejsze, twoje „ja”, w którym nie ma miejsca na moje i nasze. A to boli. Tylko dlaczego ty tego bólu nie rozumiesz i nie próbujesz ukoić?
Zastanawiam się czy dorośniesz? Czy zdasz sobie sprawę, że wcale nie ma powodu byś cały czas się wycofywał, chyba, że faktycznie nie masz ochoty pakować się w tę historię na całe życie, tylko nie posiadasz cywilnej odwagi, by się do tego przyznać. Cóż w takim wypadku byłabym niezmiernie wdzięczna gdybyś wybrał jedną ze stron, tak, bym wiedziała czy istnieje sens czy już go dawno tutaj nie ma. Wyciągam rękę, ty się wycofujesz, ja mam zrozumieć, ty masz czuć się dobrze… Rozpadłam się i nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się poskładać te swoje pokaleczone części w jedną, spójną całość. To znaczy, chciałabym je poskładać, ale z każdym kolejnym potknięciem, każdą kolejną stratą czasu, czuję, że już nigdy nie będę taka jak kiedyś… Już nigdy nie zaufam w pełni i już nigdy nie pokocham tak, jak teraz. Gdybyś jednak postanowił zostać na zawsze, nie bał się deklaracji i potwierdzenia tego, co nas łączy, być może uwierzyłabym, że nie jestem sama. Ta perspektywa przez którą spoglądam na swój świat, sprawy i emocje jest wyjątkowo okrojona, nie widzę wyraźnie, ale wiem, że chwilowo jestem w niej sama, mimo iż jesteś gdzieś obok. Nie chcę być samotna przy tobie, bo to najgorszy rodzaj samotności.