Podziel się tym artykułem
Początki zawsze są pełne świeżości i tajemnicy, przepełnia je nieznane i naiwna wiara w to, co najlepsze, karmimy się nadzieją i uśmiechamy do swoich myśli, których uroda jest nieporównywalna z niczym innym… Lubimy początki, za ich nieprzewidywalność, za beztroskę i brak tych męczących planów i koniecznych deklaracji. Lubimy je za to, że nic nie wymuszają i o nic nie pytają, nie są natrętne i złowieszcze, istnieją w swojej przestrzeni i płoną swoim światłem bez wykorzystywania kogokolwiek. Lubimy je właśnie za to, że dopiero rozpoczynają drogę w nieznane, chcielibyśmy, by zostały z nami na zawsze i z biegiem czasu odczuwamy rozczarowanie, gdy orientujemy się, że zniknęły gdzieś w zamieci niepotrzebnych słów, zabieganych chwil, odciętych od wielkich marzeń obowiązków… Odczuwamy zawód, bo liczyliśmy, że te pierwsze momenty będą nieskończone, a one nie tylko odpłynęły gdzieś w dal, ale kazały nam żyć w innej rzeczywistości, tej po początkach…
Pamiętam siebie z tych początków, owszem nie będzie kłamstwem, gdy powiem, że miałam też wielkie plany, że nie były to jedynie spontaniczne decyzje, ale cieszyłam się tymi momentami, które miały ten specyficzny słodkawy zapach, które otulały mnie nieokreślonym ciepłem i bezpieczeństwem, które dopiero planowałam otrzymać, które były mi bliższe niż cokolwiek innego do tej pory, które niczego nie obiecywały, a wciąż składały kolejne przysięgi, które były nasze, ale nikt o nich nie wiedział, właśnie dlatego, że widok publiczny był tym, czego unikały. Uwielbiałam te momenty, szkoda tylko, że wtedy nie wiedziałam, że przeminą…
Przemijanie wpisane jest w nasze istnienie jak oddychanie, co rusz kolejny krok w naszej ewolucji, co rusz kolejne zawiedzione serce, co rusz niespełnione obietnice, co rusz potknięcia na drodze do chwały, sukcesu i sławy, co rusz nie jesteśmy sobą, ale i musimy się z tym pogodzić, by odczuwać względny spokój, by mieć szansę na realizację celów i mnogich planów, by nie przepłakać całego życia z żalu za jego odejściem. Jednego jednak żałuję, może nie dogłębnie, może nie majestatycznie ani rozpaczliwie, ale trochę żałuję, odczuwam swego rodzaju pustkę za mną w wersji z przed metamorfozy, którą spowodowało przemijanie. Chciałabym znów poczuć się przy tobie tak mgliście, lekko i z lekkim napięciem jak to miało miejsce na początku, chciałabym znowu zobaczyć te iskry w oczach, które miałam, gdy tylko miałeś się pojawić, chciałabym znów patrzeć na ciebie z takim niemym uwielbieniem, chciałabym być tą radosną, ubóstwiającą kolory i taniec dziewczyną, która przy tobie stała się kobietą, ale zniknęła w niej gdzieś ta cudowna beztroska, wcale nie pozbawiona odpowiedzialności. Chciałabym, ale sama tego nie osiągnę, bo to zadanie dla dwojga.
Tęsknię za sobą w tamtej wersji, czemu nie robisz nic, by mnie do niej przywrócić? Czemu odpychasz mnie od siebie mówiąc, że to ja się zmieniłam, podczas, gdy na tą całościową zmianę złożyło się wiele czynników, jednym z nich jesteś ty! Czemu nie wyciągasz już w moim kierunku ramion tak, jak na początku? Czemu oczekujesz mojego uśmiechu, ale nie obsypujesz mnie już swoją radością? Czemu oczekujesz, że moje oczy zapłoną, skoro w twoich niewiele się już tli? Czemu zapominasz o tym z jakiego powodu mnie wybrałeś, skoro kiedyś potrafiłeś to recytować bez końca? Nie twierdzę, że za moją zmianą stoisz tylko ty, ale czy masz w ogóle chęć, by przywrócić mnie do wcześniejszych ustawień? Masz chęć, by włożyć wysiłek w to, by przywrócić mnie do dawnej mnie? Masz chęć byśmy znowu byli tą parą z początku? Masz w ogóle plan na bycie jeszcze tym facetem, w którym zakochałam się już jakiś czas temu? Czy też on już nigdy nie wróci i muszę pogodzić się z taką opcją jaka mi pozostała? Powroty bywają bolesne, trudne, wprowadzają nierzadko zamęt i wzmożoną ilośc pracy, bywają problematyczne i niekomfortowe, ale czasem również warte poniesionej ceny. Chciałabym znowu móc cieszyć drobiazgami, jak ta naiwna wiara w szklaną kulę, która zna odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania… Nawet na te o TOBIE, o MNIE, o NAS!