Podziel się tym artykułem
Ten moment kiedy twój obraz staje się zamazany, ale widzisz wyraźnie, z tym, że tylko to, co chcesz. Ten moment, gdy szczęście wydziera się z ciebie na zewnątrz z taką siłą, którą trudno opisać. Ten moment, kiedy wiesz, że to jest to, bo żaden racjonalny argument nie trafia do ciebie, a jedynie odbija się od twojej powierzchni, jak rozpędzona piłka. Ten moment, gdy możesz czuć, że w jakiejś części straciłaś siebie!
Zakochanie to miły stan, taki płynny i lekki jak wiosenny deszcz, chce ci się żyć, oddychać i uśmiechasz się mimowolnie, nie trwa on jednak wiecznie, bo z czasem, jeśli masz szczęście, a w drastycznych przypadkach pecha, zamienia się w miłość, tą trwałą, emocjonalnie stabilną i pewną. Przeistacza się w codzienność, bo przecież nie można cały czas żyć znajdując się w obłokach, które kasują nam dysk twardy z szybkością światła. Kiedyś trzeba zacząć myśleć.
Zakochałam się, chyba nie raz, ani nawet nie dwa. I tak, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że była to faza, w której mój mózg był na urlopie, długim, powiedziałabym nawet bezterminowym. Te momenty zakochania nie przemieniły się w miłość, w jakimś przypadku przeminęły wraz z pierwszą jesienną burzą, w innym zostały na dłużej, by wpuścić trochę pierwszorzędnej toksyny w obręb mojego działania. Zakochanie się sprawia, że widzimy rzeczywistość w innych barwach, odcieniach, konturach czy scenariuszach, nie w takich, w jakich istnieje ona naprawdę, ale w takich, w jakich sami chcemy, by istniała. I dlatego pozwalamy na działanie…
Hormonom, które wypuszczone z ryz stają się niesforne i rozbiegane, działają jak chcą, oddziaływują na co chcą i bawią się w najlepsze, podczas, gdy w dłuższej perspektywie cały organizm na tej swawoli cierpi. Brak przystosowania do życia na krawędzi powoduje skutki uboczne, których nie można przewidzieć. Hormony w nas buzują, popychają nas do niekonwencjonalnych zachowań tylko po to, by zaspokoić swój głód i by poziom zakochania, a w tym nierzadko ogłupienia rósł wprost proporcjonalnie do ich oczekiwań. W momencie, gdy do głosu dojdą jeszcze enzymy, który cały proces przyśpieszają, to nie oszukujmy się, trochę na tej karuzeli zawirowań pobędziemy. W trybie zakochania nasze komórki w znacznej liczbie przypadków są całkowicie wyłączone, nie działają i nawet nie próbują dojść do głosu… I tak nikt by ich nie słuchał. Ten czas jednak mija.
Nie demonizujmy jednak tak tego zakochania, wbrew pozorom mimo iż wymyka się racjonalnym tłumaczeniom nie jest takie złe. Odnotowano nawet przypadki, w których jest to skuteczny lek na wiele uciążliwości życia. Odpowiednio podane świetnie radzi sobie z niskim poczuciem własnej wartości, z wycofaniem się z otoczenia, z brakiem uśmiechu, z poczuciem osamotnienia, z niespełnionymi marzeniami. Zakochanie to miła odmiana dla codzienności, nie trwa wiecznie, bo i nigdy takie życie nie było mu pisane, ale potrafi być genialnym wstępem do tego, co ma trwać po grób. Jednak, by ktoś odkrył w tobie, to co chcesz ofiarować i przekazać, sama musisz mu to zaprezentować, więc jeśli będziesz unikać zakochania się najpierw w sobie, nie licz, że nagle, z zaskoczenia, ktoś dostrzeże cię w tłumie, bo tak się nie stanie.
Jakiś czas temu zakochałam się w swoich oczach i sposobie chodzenia, dostrzegłam swój uśmiech i nauczyłam się, że każdy śmiech ma to coś. Pozwoliłam sobie na błędy i dostrzegając je nauczyłam się z nimi żyć i więcej na nie nie trafiać. Zakochałam się w sobie, by móc zakochać się w nim!