Podziel się tym artykułem
Z jaką łatwością przychodzi nam udzielanie najlepszych z możliwych rad, z jaką łatwością wskazujemy właściwy kierunek i mówimy, że to przecież takie proste, wystarczy podjąć decyzję, z jaką łatwością manipulujemy życiami innych nie radząc sobie ze swoim wystarczająco dobrze, nawet na tyle, by znajdowało się w normie. Ostatnio zorientowałam się, że o tym wszystkim, co ważne, jedynie dobrze się opowiada, jedynie powtarza się zasłyszane frazy i manipuluje faktami, żeby dobić targu. Szukamy spokoju, oazy dla naszego egoizmu i spełnionych fantazji, zapominając przy tym, że przecież wszystko ma swoją cenę i nie ma co liczyć na rabat od życia. Sezonowe wyprzedaże w tych najważniejszych sprawach się nie zdarzają.
Możemy sobie wmawiać, że jak będziemy się kurczowo trzymać konkretnych zasad, to pozwolą nam one na długie, spokojne i szczęśliwe życie, które nie zaskakuje, ale które biegnie miarowym krokiem, bez zbędnych przeskoków, jak w sinusoidzie. Jakże się mylimy wmawiając sobie, że jeśli postąpimy właściwie to zostaniemy nagrodzeni i wszystko ułoży się po naszej myśli. Nie zostaniemy, bo to, że zasady się zgadzają, to że puzzle do siebie pasują, że cała układanka ma sens, logikę i temat przewodni nie oznacza, że nadal wszystko się zgadza. Bzdura, pomyślisz. Właśnie nie. Bo w tym całym ambarasie nie chodzi o to, żeby sobie przytakiwać i schodzić z drogi, gdy jest to konieczne. Nie chodzi o to, by idealnie na pół podzielić się obowiązkami i przywilejami. Nie chodzi też o to, żeby czytać sobie w myślach. Chodzi o to, by nie stać się na tyle wygodnym, że już niczego ekstra nie jesteśmy w stanie z siebie wykrzesać. Chodzi o to, żeby czasem się zaskakiwać i chcieć postarać. Chodzi o to, żeby tęcza czasem nie tylko wychodziła, ale zmieniała kolory, w końcu tyle jest ich w palecie. Chodzi o to, żeby nawet jeśli miną lata nam nadal się chciało. Żeby nie odrzucać prób zdobycia kolejnego szczytu, tylko dlatego, że już jakiś tam wspólnie zdobyliśmy. Żeby nie pozwolić nudzie, rutynie na zabicie wszystkiego na co pracowaliśmy latami. Żeby emocje, które czasem muszą znaleźć ujście nie niszczyły jak fala tsunami bez zastanowienia i na oślep. Żeby te wszystkie mentalne krzywdy i kłótnie nie były przeważające w tym, co nas łączy. Żeby nie rozmijać się celowo, ale jedynie przypadkowo i dać sobie to uzmysłowić. Żeby próbować, a nie powtarzać, ja już dałem z siebie wystarczajaco. Żeby chociaż na chwilę, raz na jakiś czas, nie tylko od wielkiego dzwonu, czy kolejnej rocznicy, przystanąć i zastanowić się czy jesteśmy razem, bo chcemy, czy już tak raczej z przyzwyczajenia i wspólnych zobowiązań. Żeby nie mówić ja już nic nie muszę, niech druga strona się postara. Żeby nie krzyczeć bezpodstawnie, gdy bezsilność zwycięża, tylko móc powiedzieć jest mi źle. Żeby się uśmiechnąć bez powodu, tak jak kiedyś. Żeby mieć świadomość, że nic nie dzieje się samo i te mosty czy mury, w zależności od tego czy chcesz łączyć, czy dzielić nie powstają same.
W teorii wszystko jest do rozwiązania, bo podlega jakimś normom, bo jest z góry narzucone, bo tak trzeba, wypada, rzadko można. W praktyce codzienność tak często nas przytłacza, tak często zapędza nas w kąt i czeka aż powiemy dość. W praktyce nie zawsze każdy plan wychodzi tak, jak został rozpisany, nie zawsze jest tak pięknie wykonany i wymuskany, jak to się ma na tej zapisanej przez nas kartce papieru. W praktyce często przytłacza nas ilość zobowiązań, przyśpieszony tryb życia, wymagania, roszczenia, niepotrzebne krzyki i rozchwiane przez deadline’y emocje. I ta praktyka sprawia, że wracamy do domu, tej oazy spokoju i ciszy w teorii i szukamy schronienia, chcemy się schować, już nic nie musieć, a i tutaj ktoś od nas wymaga, czegoś chce, czegoś potrzebuje i dziwi się, że z jakiegoś powodu wciąż zaniedbujemy? Tylko, że jeśli spojrzeć na to z drugiej strony, to własne życie, szczęście i emocje, które mogłyby być pozytywne spychamy na dalszy plan, bo wydaje nam się, że tamto jest ważniejsze.
A gdybyś tak na chwilę się zatrzymał, sam, bez czyjejś ingerencji, na spokojnie zastanowił nad tym, co ci umyka. Czy zauważyłbyś, że tracisz z oczu to, co w konsekwencji powinno być dla ciebie najważniejsze? Tracimy nasz czas na rzecz tego wszystkiego co nas rozprasza. Tracimy wspólne chwile i już tylko jak maszyna idziemy do przodu, zaprogramowani na kolejne czynności, które z czasem zabiją to, co było między nami. W teorii wydaje nam się, że działamy właściwie, w praktyce zabijamy to, co zapowiadało się pięknie, a co znokautowaliśmy sami, przez zabieganie, niechęć, stanowisko, wbijanie sobie do głowy, że raz zdobyte nie zniknie. Praktyka pokazuje, że codzienność nie sprzyja romansom, to prawda, ale nasze chęci sprzyjają małym chwilom, które sami wyszukujemy i którym dajemy szansę na życie. Tak naprawdę wszystko zależy od ciebie, jeśli chcesz wykraść z szybko płynącego nurtu to, co dobre dla was, to zawsze uda ci się załapać chociażby na jedną dobrą falę, która spełnia twoje oczekiwania.
Czasem chodzi tylko o to, by te złączone dłonie takimi pozostały, nawet jeśli nie są i nie wyglądają idealnie.