Podziel się tym artykułem
Oddychasz… Odczuwasz… Starasz się świadomie podejmować decyzje… Analizować… Częściej biegasz niż spacerujesz, bo rozpęd jest tak duży, że trudno jest ci się zatrzymać, a twoje napięcie z każdą minutą życia jest coraz większe. Znasz to, prawda?
Pamiętasz jeszcze nieśpieszne pocałunki, które zapowiedziane były przez stado motyli? Pamiętasz swoje plany odnowy własnego „ja”? Pamiętasz szczyty, które miałeś zdobywać zaraz po otwarciu powiek? Pamiętasz jeszcze, że czasem dobrze jest się zatrzymać, by dana chwila nie uciekła?
Nie pamiętasz, bo w gonitwie planów i analiz już całkiem pozostawiłeś za sobą swobodę odczuwania i decydowania. W zamęcie codzienności nie masz już sił, gdy nadchodzi moment wytchnienia, padasz i zbierasz energię, by wstać. W szybkości poranka zamiast nieśpiesznie wypić kubek kawy, wymienić myśli i podzielić się wyobrażeniami czy opiniami tylko w pośpiechu wymieniasz przelotne muśnięcia czy buziaki w policzek, bo na namiętność nie ma już czasu.
Mógłbyś zawrócić z tej drogi, mógłbyś przemyśleć co tracisz, gdy bezmyślnie patrzysz w zaślepiający obraz świata w małym monitorze, który z kolei stał się całym twoim światem. Mógłbyś zwolnić, ale jeśli to uczynisz to jest szansa, że inni cię wyprzedzą i nie poczekają, nie zawrócą, nawet nie spojrzą biegnąc obok ciebie. Mógłbyś powiedzieć czego ci brakuje, ale ktoś musiałby tego wysłuchać. Mógłbyś przyglądać się swoim błędom i je rozwiązywać, ale prościej jest je powielać. Mógłbyś przestać co jakiś czas gładzić swoje blizny z namaszczeniem, ale patrzenie na nie, dotykanie ich przypomina ci o tym kim byłeś.
Kiedy my żyjemy nie mając czasu dla siebie? Kiedy żyjemy zapominając o tym, że powinniśmy być dla siebie ważni? Kiedy żyjemy dla siebie, a nie obok siebie? Kiedy pamiętamy, że między nami powinno iskrzyć, a nie wybuchać? Kiedy damy sobie szansę na życie? Na odpoczynek, zapomnienie, miłość i pielęgnację? Kiedy pozwolimy sobie na bezcelowe wycieczki i bezdrożne wędrówki? No kiedy zaczniemy żyć dla siebie nawzajem, a nie dla tych wszystkich wymuskanych konwenansów, które narzucając nam więcej niż możemy udźwignąć?
Możesz kochać mnie mniej, możesz zapominać o moim istnieniu, możesz przechodzić obojętnie, możesz nawet potykać się o mnie i nie mówić przepraszam, ale to nadal pozostawi sytuację w tym samym traumatycznym punkcie. Możesz też przysięgać dozgonną miłość, uśmiech i troskę, możesz być blisko nawet gdy nie ma cię obok, możesz też udawać, że problemy nie istnieją nawet, gdy z rozmysłem po nich depczesz, to już może zacząć zawracać okręt na właściwy kurs. Możesz też dla odmiany patrzeć na mnie tak, jak na początku, gdy dotyk dłoni był tak pełen emocji, gdy każde spojrzenie było tak wymowne, gdy każda chwila razem była spełniona, wtedy będziemy w punkcie, w którym wspólnie żyliśmy.
Potrzebujemy wolności, jak powietrza, bez niej się dusimy, jednocześnie próbujemy na chwilę chociaż zawładnąć układem oddechowym tej drugiej osoby jakby nam przeszkadzała ta samodzielność. Łapiemy się słów wyrwanych z kontekstu, by mieć argument na poparcie swojej bezsensownej tezy i żyjemy zamiast ramię w ramię to cios za cios.
Stajemy się tylko cieniami swoich pragnień tęskniących i lekko uchylających zasłonę tego, co odeszło albo nigdy się nie pojawiło. Przestaliśmy celebrować ruch, a przywykliśmy do schematycznych kroków, gestów i stanów. Powycieraliśmy gumką kolory, zatarliśmy kontury, tylko po to, by szarość z większą mocą mogła wedrzeć się do naszych domów. Oddaliśmy życie i czekamy na śmierć.