Podziel się tym artykułem
Kiedy nieoczekiwanie zmienia się prywatna przestrzeń człowiek czuje się zagubiony, kiedy dodatkowo ta przestrzeń sprawia, że wali się nasz maleńki świat to nie potrafimy się odnaleźć, a nawet odnaleźć się nie chcemy. Bunt jest czymś najbardziej naturalnym na świecie, a złe emocje grają wtedy pierwsze skrzypce. Niestety bywa tak, że gdy już wydaje nam się, że wszystko sobie poukładaliśmy, los pokazuje nam możliwe warianty i nierzadko niszczy nasz „perfekcyjny” świat. Nie lubimy być zaskakiwani, nie lubimy, gdy nasze szczęście zasłaniają ciemne chmury, ale bywa, że z tym czego nie lubimy musimy sobie poradzić i oni musieli to zrobić…
Byli dla siebie partnerami, ich życie było wspólne, lubili swoje rutynowe chwile, które obecne były w ich życiu każdego dnia, kochali siebie nawzajem, ale nie odmawiali sobie przestrzeni. Byli dla siebie jak najlepsi przyjaciele, zawsze gotowi podać drugiemu rękę, otrzeć łzę, wysłuchać, po prostu być. Ich mały świat był poukładany, radosny, na swój sposób pięknie prosty. Ona pilnowała by zawsze miał czyste ubrania, bo w jej mniemaniu oznaczało to wyraz miłości, on lubił ją rano łaskotać, czym wywoływał na jej twarzy uśmiech. Ona była dla niego żoną, przyjaciółką, kobietą, a on dla niej przyjacielem, mężem i mężczyzną, byli partnerami, a w ich związku rzadko pojawiały się chwile napięć czy trudnego do zniesienia milczenia. Wydawać by się mogło, że tak mogą sobie płynąć na spokojnych falach życia, jednak ono postanowiło ich sprawdzić…
Ona pewnego dnia dostrzegła, że dzieje się coś dziwnego, że jej świat traci koloryt, że kontury stają się coraz bardziej zamazane, że nie wszystko wychodzi jej jak do tej pory, płynnie i dokładnie. On zauważył zmianę, bo już nie pozwalała się łaskotać o poranku, była przygaszona, smutna, nieobecna, jednak swoje czynności wykonywała tak, jak do tej pory. Jedyna różnica polegała na tym, że uśmiech na jej twarzy został zastąpiony przez grymas niezadowolenia i frustracji. Dni uciekały jeden za drugim, a ona czuła się gorzej, ich związek na tym cierpiał… Poszła do lekarza, tam po przeprowadzeniu kilku badań, diagnoza: powoli traci Pani wzrok, jest to proces postępujący, niemożliwy do zatrzymania czy zawrócenia… Diagnoza nie dająca nadziei, łamiąca jej poukładany, rutynowy świat, pozbawiająca tych prostych chwil szczęścia u boku męża, likwidująca uśmiech, niszcząca plany na przyszłość… Tak jej się wydawało. Gdy przekazała informację mężowi, ten zadeklarował obecność, wsparcie, ale ona nie chciała by coś się zmieniało, więc każdego dnia przygotowywała mu jego ulubione śniadanie, robiła pranie, wychodziła do pracy, tylko już się nie uśmiechała, czasem płakała, czasem biła pięścią w ścianę, na niego całkowicie się zamknęła. Była przekonana, że ten stan na zawsze ograniczy nie tylko ją, ale i jej ukochanego, którego teraz od siebie odsuwała, do którego nie chciała się przytulać, z którym nie chciała rozmawiać, którego już nie obdarowywała uśmiechem, jedyne co mu dawała to wykonane obowiązki, w których on tak usilnie próbował jej pomóc, na co ona reagowała agresją, bo nie chciała się czuć słaba czy bezsilna…
On chciał jej pomóc nie dlatego, że musiała być wyręczana lub była słaba, nie dlatego szedł za nią do pracy, że była niesamodzielna, nie dlatego podsuwał jej pod dłoń kolejny składnik śniadania, że była niepełnowartościowa i wreszcie nie patrzył na nią dlatego, że była inna, że było mu jej żal, patrzył na nią i robił to wszystko, bo wciąż ją kochał, bo wciąż była dla niego tą wyjątkową perłą, którą znalazł kiedyś na dnie morza, bo wciąż miała ten uśmiech, który tak uwielbiał, mimo że skrywała go pod płaszczem smutku, irytacji i bezsilności. Był przy niej nawet wtedy, gdy ona o tym nie wiedziała, tylko dlatego, by móc się upewnić, że była bezpieczna, by móc lekko ją wspomóc, gdy będzie tego potrzebowała, a nie będzie potrafiła o tą pomoc poprosić… Był przy niej, bo głęboko wierzył, że pomimo iż los postanowił trochę utrudnić ich dalszą drogę, to on kiedyś jeszcze zobaczy jej uśmiech, usłyszy jej głośny śmiech i zobaczy radość w oczach, które już nie mogą go ujrzeć.
Bo miłość tworzy się z radosnych momentów, z wspólnych poranków, łaskotek, śniadań, uśmiechów, porozumienia dusz, z tych drobiazgów, na które na co dzień większość z nas nie zwraca uwagi… Ale z biegiem czasu, gdy więź się zacieśnia, to dwoje ludzi zaczyna łączyć coś więcej, wzajemne zrozumienie, wsparcie w trudnych momentach, pomoc, ale to można stworzyć tylko wtedy, gdy wcześniej zbudowało się mocne fundamenty. On opiekował się nią, bo ją kochał, mimo że ona o tym zapomniała, a może już w to nie wierzyła. On pielęgnował w sobie mocne przekonanie, że kiedyś wróci do niego jego szczęśliwa żona, że przypomni sobie, że łączy ich miłość, że zapomni o zgorzknieniu i zacznie się na nowo cieszyć tym, co ma – Nim! Postanowił cierpliwie poczekać na jej powrót zza zasłony smutku… Bo prawdziwa miłość jest na zawsze, a nie tylko na ten moment kiedy jest pięknie.