Podziel się tym artykułem
Na skórze wyryte znamię, które nigdy nie zniknie, w głowie wyryte wspomnienia, których nie jest w stanie zatrzeć biegnący czas, piętno jest na zawsze, przypomina i nie pozwala zapomnieć, a na piętno miłości cierpimy wszyscy, jest ono nieodzownym symbolem wszystkich epok i każdego człowieka, nawet tego, który zarzeka się, że miłości nie potrzebuję, że nie ma z nią nic wspólnego i że zawsze będzie sam, bo tak mu jest najlepiej. Tak, nawet na tobie „samotny” człowieku odbija swe piętno miłość!
Widziałam piętna, które dosłownie wypalają w człowieku wielkie połacie ran, które trudno ukoić i zabliźnić, które jątrzą się co chwilę nowym jadem, takie, które sączą się ciągle żywym ogniem, który powoduje ból i sprawia, że rana wciąż jest otwarta. Piętno miłości spełnionej może i nie rani na co dzień, ale uczula na najmniejsze odstępstwo, powoduje ból, gdy usłyszymy lub doświadczymy od ukochanej osoby słów przykrych, niechcianych, nie mających nic wspólnego z tym, co miało być błogim spełnieniem. Dostrzegam piętno miłości, która jeśli odrzucona buduje mur obojętności albo nienawiści, która spala chłodem nieistnienia lub ogniem mocnego pragnienia zemsty. Widziałam też i piętno miłości samotnej, takiej, która z pozoru jest i trwa, a tak naprawdę istnieje i egzystuje tylko formalnie, bo wypada, bo trzeba, bo nie można inaczej. Znam piętno miłości niechcianej i wiecznie odpychanej, gdy prosimy, a nawet błagamy o zainteresowanie, a to nie nadchodzi. Pozwalam upadać łzy, gdy ta widzi piętno miłości toksycznej, takiej, która zatruwa od środka, karmi trującą substancją, podaje ją w każdym ruchu, geście, słowie, a tym samym osłabia organizm tego, który ją przyjmuje. Doskonale znam też piętno miłości do samego siebie, do wiecznego trwania w niezależnej swobodzie, wolności, tylko własnej potrzebie, bo to wygodne i przyjemne.
Widzisz, kim byś nie był, czego byś nie robił i tak jakieś piętno w sobie nosisz czy to zakochania, czy nienawiści, czy samotności, czy obojętności czy też spektakularnego spełnienia, zawsze jakieś i zawsze po kres swych dni. Wcale nie dlatego, że ktoś tak powie czy ogłosi, a dlatego, że każdy człowiek jest tak skonstruowany. Usłyszałam ostatnio, że od miłości wszystko się zaczyna, dla niej i z jej powodu się dzieje i do niej wszystko prowadzi. I to wcale nie chodzi jedynie o miłość romantyczną, NIE! Chodzi o możliwość kochania siebie, otoczenia, swojego planu na życie, Boga, wszystkiego, co kto lubi i czego potrzebuje.
Naznaczeni piętnem zawsze z czymś walczymy, czegoś szukamy i potrzebujemy, gdy już to zdobędziemy nierzadko boimy się, że to stracimy, że stanie się to ulotne i chwiejne w swych posadach, że nie uda nam się tego utrzymać w ryzach i że będzie coraz gorzej, coraz słabiej, inaczej niż na początku. Piętno miłości wyzwala nie tylko to, co satysfakcjonujące i motywujące, wyzwala też demony, ukryte w nas potwory manipulacji, trzymania w ryzach, stawiania siebie na piedestale. Gdy pozwolić oddychać tym niewłaściwym rodzi się piętno odrzuconej historii o miłości, zawiedzionych nadziei i samotności powtórnej…
Jestem w stanie żyć z tym piętnem, które bywa, że uszczęśliwia i uskrzydla, choć nie żałuje trosk, jestem w stanie przekonywać się, że można więcej i że tęsknota za utraconym nie jest wcale zabójczą i jestem w stanie przełknąć to, że romantyzm nie jest dobry na co dzień, bo za bardzo koloryzuje, może nawet wprowadza za dużo pastelowych odcieni i nie pozwala na wszystko spojrzeć w takich barwach, w jakich dane sprawy czy uczucia naprawdę występują. Jestem w stanie przyjąć to na co i tak nie mam wpływu, i co nigdy nie zniknie, bo po co walczyć z niezniszczalnym?