Podziel się tym artykułem
W mało znanym barze rozpoczyna się historia, wpisana jest w konwencję starego filmu, w którym wszystko jest czarno-białe, tajemnica jest główną bohaterką i tylko unoszący się wszędzie dym papierosa świadczy o tym, że ta cisza nie jest całkowita. Podoba mi się sposób komunikacji w tej niemej scenerii, narracja poprzez gesty, spojrzenia i unoszenie kącików ust, jakby już to było przesytem, jakby już to wypełniało całą przestrzeń i nie pozwalało na słowa. Z pozoru ciekawy obrazek, w rzeczywistości nieme opisywanie bólu…
Sprawdziłam to zestawienie, algorytm pasuje, nie ma w nim luk, wszystko świetnie współgra, nawet oddechy, które mieszają się ze sobą w zadymionej przestrzeni, w której nikt się nie dusi. Trzymając w jednej ręce papierosa, drugą postukując o blat baru zastanawiam się, co takiego wydarzyło się w życiu tych wszystkich ludzi, że znaleźli się tutaj, zamroczeni, samotni, sponiewierani, bez jakiegokolwiek odruchu, nie próbują nawiązać znajomości, chcą jedynie zatopić się w głębi własnych myśli, chcą je utopić, spalić, sprawić, by przestały być tak nachalne, silne i zawłaszczające. Oficjalnie zastanawiam się, nieoficjalnie doskonale wiem, co ich tu sprowadziło, ale ta obserwacja pomaga mi w poskładaniu siebie w jedną całość.
Przymykam powieki, oni są tutaj, ale i ja jestem, wiem co czują, bo ten sam ból narasta we mnie, ta sama rana co rusz jest otwierana i tylko ją znieczulamy, sprawiamy, że nie wdaje się w nią zakażenie, które doprowadziłoby do końca, którego przecież nie chcemy, bo jeszcze chcemy łapczywie chwytać oddechy, nawet jeśli niemiarowe, nawet jeśli niezdrowe, ale jeszcze ich potrzebujemy, jeszcze nie chcemy, by ten kolejny był ostatnim. Smutek w oczach jest tutaj powszechnym zjawiskiem, dla niektórych mógłby się wydawać jakąś tajemnicą, ale to smutek, tylko doskonale maskowany, nie ma w nim iskier nadziei, są tylko kolejne procenty i dym, ciągle i ciągle wypuszczany i unoszący się w przestrzeni. Ten dym zakrywa to, co nie ma ujrzeć światła dziennego, to co ma skrywać się w ciemnym kącie, tylko po to, by nie musieć się z tego tłumaczyć, zakrywa, tuszuje, sprawia, że tego nie ma, zakłamuje rzeczywistość, która i tak sama w sobie jest już mocno zużyta.
Należymy do stada porzuconych albo co jeszcze gorsze, przygarniętych, ale niechcianych, takich, którym oferuje się dach nad głową, ale z dziur w tym dachu ciągle siąpi się woda, więc trudno zaznać spokoju. Jesteśmy tymi wyrzutkami, którzy w teorii zasłużyli na bycie z kimś, ale te połączenia są jak dewiacje, wyniszczają i nie wpuszczają do środka świeżości, a co więcej spychają na margines. Zaciągam się ponownie, by za chwilę znów zobaczyć przed sobą chmurę dymu, sama nie wiem czy to mnie odpręża, czy po prostu na chwilę pozwala myśleć w inny sposób, ale czuję swego rodzaju ukojenie, więc tę czynność po prostu powtarzam. Wszyscy potrzebujemy schematu, który pozwoli nam na przetrwanie, zrozumienie i egzystencję, choćby na najniższym poziomie. Po pewnym czasie wymagania lądują w koszu.
Ten nawyk nie ma nic wspólnego z uwodzeniem, jest już etapem skrajnego wyczerpania, już cię nie czaruję, już nie próbuję, ale jeszcze się trzymam, jeszcze nie odpuszczam. Kiedyś to było nawet pociągające, ale teraz, gdy tylko próbuję się znieczulić nie ma w tym nic wartościowego. Siedzę w tym zadymionym barze i tylko liczę zranione dusze, widzę, że ten nawyk ucieczki i zagłuszania wyjącego wręcz serca siedzi nie tylko we mnie, ale i w całej rzeszy skrzywdzonych… Czy ich żałuję? Chyba nie, ale wiem co czują i jestem świadoma, że nadejdzie taki moment, w którym się wypalą i już nic w nich nie zostanie, tylko zionąca używkami pustka i szare spojrzenie na świat.