Podziel się tym artykułem
Lubię patrzeć na ogień, jest taki oczyszczający, ale już każde zetknięcie się z nim powoduje ból i pozostawia ślad, niekoniecznie miło wspominany. Przy odpowiednim dystansie jest piękny, ciepły, ujmujący, czy o to naprawdę chodzi? O to, by dystans był odpowiedni? By kolejna zapałka nie wypalała się jeszcze szybciej? Jeszcze pamiętam, jak to spalanie odbywało się miarowo, jak potrafiło pozostawiać chociaż szczątkową nadzieję, a teraz pochłania wszystko wokół z zawrotną szybkością i mocą.
Lubiłam patrzeć w twoje oczy, pełne żaru i tego nieokreślonego blasku, który przyciągał bez racjonalnego wytłumaczenia. Lubiłam topić się w tych spojrzeniach, mimo iż wiedziałam, jakie może to nieść ze sobą konsekwencje, beztroska naiwność, a może skuteczne mamienie samej siebie, były mi doskonale znane i po mistrzowsku wręcz opanowane. Gdy byłeś blisko nie szukałam rozwiązań, doskonale mi było również z niewiadomymi, w momencie, gdy nachodziły mnie jakieś wątpliwości zamykałam je w szczelnej szufladzie, by nie musieć ich analizować, sprawdzać, a nawet się im przysłuchiwać. Sama to sobie zrobiłam.
Z jakiegoś powodu wybiłam sobie z głowy szukanie odpowiedzi na twój temat, zapomniałam o zdroworozsądkowym podejściu i słuchaniu swojego „ja”, które w chwili, gdy mogło się przedrzeć przez mur wyparcia wręcz krzyczało. Tłamszenie tego, co istniało, a czego ja nie chciałam dostrzec, bo mogłoby zniszczyć to coś między nami opanowałam do perfekcji, było to wręcz moje alter ego, co prawda z perspektywy czasu wiem, że prototyp ten był nieudany, ale jednak funkcjonujący i co bardziej przerażające, całkiem nieźle.
Kiedy byliśmy razem nawet nie próbowałam zastanawiać się czy to ma sens, po prostu cieszyłam się chwilą i w to brnęłam, na całego i bez namysłu. Można by uznać, że brzmi romantycznie, niestety uleganie narcystycznym czarom drugiej osoby nic z romantycznych scenerii w sobie nie ma. A ja ulegałam, brnęła, wręcz pozwalałam, by wszystko to, czym mnie otaczasz przenikało przeze mnie i coraz bardziej obezwładniało. Uznawałam cię za niedoceniany cud natury, taki, który w prawdziwej odsłonie pokazuje się tylko mnie. Poczucie, że jestem tą wyjątkową, wybraną i jedyną było nieporównywalne z niczym innym, szkoda jedynie, że nie miałam pojęcia jakie niesie ze sobą konsekwencje i jakie piętno po latach odciśnie.
To, co nadpalone nigdy już nie będzie miało znamion idealnego obrazu, pozostanie ze skazą. Ja zaczęłam tę skazę nosić z dumą, prezentować ją i hołubić, nie mając pojęcia, że sobie sama szkodzę. Z czasem czułam się coraz gorzej, znikała gdzieś moja chęć do tego, co wcześniej z takim zapałem planowałam, zacierały się rysy dawnej mnie i czułam się sama wobec siebie obca. Chwilami pojawiało się otrzeźwienie, co jakiś czas potrafiłam jaśniej myśleć, ale był to zbyt krótki czas, bym doszła do pewnych wniosków zanim płomień rozgorzeje tak, że powstrzymanie go będzie już niemożliwe.
Paliłam się żywcem w twoich objęciach nawet o tym nie wiedząc, co prawda poczucie komfortu, niezależności i bycia kimś gdzieś odeszło, ale byłam przekonana, że wina leży po mojej stronie, że sama robię coś niewłaściwie i dlatego czuję się źle ze swoim odbiciem, cieniem, byciem. Nie dostrzegłam podpalacza tuż obok, byłam ślepa na to, co mnie otacza i na monologi, które słyszałam z tyłu głowy, jak coniedzielne kazania, zapomniałam o swoich pragnieniach, perspektywach, o swojej drodze, którą z taką precyzja kiedyś planowałam. Zapomniałam o sobie i z dumą kroczyłam ku płonącej przestrzeni, która zdążyła już strawić to, na czym mi zależało, a teraz kroczyła po mnie. Pozwalałam spalać się w narcystycznych objęciach, w iluzorycznych przedstawieniach rzeczywistości, która nie miała racji bytu, tylko dlatego, że on opowiadał takie piękne historie o nas.
Bo ja uwielbiałam słuchać o nas… O kolejnych krokach, które mieliśmy podjąć wspólnie… O podróżach w nieznane… O byciu tą jedyną, najważniejszą, w jego oczach najpiękniejszą… O wspólnych wyborach i małych sukcesach… O uniesieniach… O przyszłości i uczuciach… Uwielbiałam ten jego ogień, przez pewien czas nawet nie wiedziałam, że ślady po poparzeniach to jego sprawka i że blizny zostaną ze mną na zawsze. Spalałeś mnie, ale nie spopieliłeś całkowicie, więc jeszcze mogę spróbować żyć.