Podziel się tym artykułem
Podróż mijała spokojnie. Wokół względna cisza. Jedyne dobiegające dźwięki jakie można było usłyszeć to szum zza szyb i lekko słyszalna radiowa muzyka. Nic szczególnego. Wieczór jak zwykle… Standardowy powrót. Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, jeszcze gdzieś w oddali usłyszała rozpraszający dźwięk, który zawsze zmusza do refleksji i do tego, by zejść z drogi. Znów czyjeś życie wisi na włosku. W takich chwilach pojawia się krótka myśl, czyje? Czy aby nie kogoś, kto czeka na nas w domu? Czy wszystko w porządku? Ale szybko się jej pozbywamy, przecież już byśmy wiedzieli, już byśmy mogli pogrążyć się w odmętach rozpaczy i cierpienia. Ten nieprzyjemny dźwięk szybko ją minął, a ona dalej spokojnie wracała do swojego domu. Szybko wyrzuciła z pamięci błękitne, migające światła, bo i dlaczego miałaby skupiać na nich swoją nadmierną uwagę? Niestety… Podróż w spokoju, ciszy, oderwaniu, po całym trudnym dniu, tych wszystkich przepychankach, skończyła się zwykłym dzwonkiem informującym o rozmowie przychodzącej. Niby nic, a jednak… Odebrała, otrzymała krótką wiadomość i zamarła.
Wydaje nam się, że wszystko mamy pod kontrolą, że nigdy nie odbierzemy telefonu, który złamie nam życie, że nas nie dotyczą straty, ból i opuszczenie. Że wszystko złe, co dzieje się wokół będzie nas omijać szerokim łukiem, bo jesteśmy przecież wyjątkowi. Nie jesteśmy. Jej też się wydawało, że pomniejsze cierpienia, że ciosy, których nie szczędził jej los będą wystarczającą dla niej karą za istnienie, on jednak uważał inaczej. Zawróciła. Zastanawiała się czy zdąży, co zastanie, czy będzie miała szansę jeszcze coś powiedzieć, wykonać jakiś gest, czy już tylko będzie zmuszona się pożegnać? Czy w ogóle otrzyma szansę na pożegnanie się? Kiedy traci się kogoś, kto jest częścią nas trudno znaleźć słowa zmieniające rzeczywistość, sposób myślenia, uczucia, które się piętrzą. Kiedy jedziesz przed siebie ze strachem co zastaniesz, ale i z nadzieją, że nic nie stracisz, że tym razem zostaniesz oszczędzona, wtedy przez głowę przebiega stado myśli, nie potrafisz ich zatrzymać, ale boisz się ich jak niczego nigdy wcześniej.
Dotarła na miejsce, nawet nie pamiętając przemierzonej drogi, całkiem jej się zatarła w pamięci. Szybko wysiadła, zamknęła drzwi i pobiegała przed siebie. W panice, strachu zaczęła pytać, gdzie znajduje się jej okruch szczęścia, życiowej satysfakcji, gdzie jest człowiek, do którego wracała. Otrzymała informacje i znów bieg, byle szybciej, byle do celu, jakim jest to cenne życie. Cenne dla niej, bo większość tam obecnych pochłonięta była swoimi sprawami, zmartwieniami, bólami, odosobnieniem. Niby znajdowali się w tej samej przestrzeni, a jednak dla każdego tutaj czas biegł inaczej. Ona w przeciwieństwie do większości tutaj z nim walczyła, przepychała się, licząc, że to ona wygra tę batalię. Inni pochłonięci byli przez nicość, która ich otaczała. Dobiegła do zamkniętych drzwi, nie miała kogo zapytać co się dzieje. Drzwi, które blokowały jej dostęp mówiły jasno: nie wchodzić, trwa operacja. I ona to wiedziała, ale jednocześnie było w niej takie poczucie straty, jakby właśnie coś wypadło jej z rąk, jakby właśnie coś uciekało, jakby właśnie coś się kończyło. Pozostało jej tylko wierzyć, że nie wyjdzie stąd z poczuciem niczego.
Siedziała sama, korytarz był pusty. Tylko ona i jej strach. Za chwilę mieli zjawić się jej bliscy, którzy będą otulać ramieniem, będą blisko, gdy padną słowa pokrzepiające lub druzgocące. Wokół znów panowała cisza, ta jednak była złowieszcza, przytłaczająca, ta nie miała nic z tej wcześniejszej, utkanej z lekkości. Bała się, tłumiła złe emocje, modliła się, błagała sama nie wiedziała kogo, wyrzucała życzenia w pustkę, jakby to miało pomóc, przywrócić jej wiarę, pewność, że wszystko skończy się dobrze, że tym razem to jeszcze nie koniec. Lampka sali operacyjnej wciąż się paliła, operacja trwa i trwa, nic nie wiadomo, nikt nic nie mówi, jest tylko ciągła obawa, że przy tej sali skończy się dla niej wszystko, co ważne. Każda minuta jest jak niekończąca się opowieść, wypełnia ją całą i sprawia, że nie czuje się już w żadnej cząstce sobą. Nagle drzwi lekko się uchylają, wychodzi lekarz, a ona z nadzieją czeka na wyrok, oby był łagodny, oby nie był końcem jej wszystkiego, oby był wypełniony nadzieją. Lekarz patrzy na nią zmęczonym wzrokiem, ona nie umie z niego niczego wyczytać, ale czeka, cierpliwie, jakby bała się zapytać czy otrzymała drugą szansę? Czy jeszcze zobaczy jakieś światło…?