Podziel się tym artykułem
Pamiętasz początki naszej znajomości, te iskry w oczach i motyle w każdym istotnym członku ciała, które sprawiały, że nie tylko czuliśmy miłe podłechtanie, ale i taką lekkość bytu, całkiem znośną wtedy nawet? Pamiętasz ile obietnic sobie składaliśmy i jak sobą byliśmy bezbrzeżnie zafascynowani? Pamiętasz jakie plany snuliśmy i ile wysiłku wkładaliśmy w to, by nasze uczucia przybierały co rusz piękniejszą i bardziej infantylną wersję? Pamiętasz mgliste chwile, których trwałość rozmywała się z biegiem czasu, ale była warta zaistnienia? Pamiętam wiele, wiele sobie nawet do pewnego czasu próbowałam przypominać, ale teraz, na ten moment wiem i czuję, że jesteśmy dla siebie obcy i nic nieznaczący. Już nie wskoczylibyśmy za sobą w ogień, już byśmy tak zaciekle nie walczyli i nie ręczyli za swoją wiarygodność, już byśmy tych peanów pochwalnych nie wznosili i nie bylibyśmy dla siebie podporą, już nie, choć kiedyś tak. Smutne jak czas zaciera w nas to, co sam budował, jak sprawia, że obojętność wkrada się na salony, jak rani i doskwiera, jak miażdży i rozdziera, jaki staje się bezlitosny i nieprzejednany w swych działaniach i trujących oparach, którymi oplata. Smutne jest też to jak łatwo dajemy mu się zmanipulować.
Przysięgaliśmy sobie do końca życia, w naszych prywatnych rozprawach nawet do końca świata, na wieczność, bo w naszych wspólnych postulatach nie było miejsca na rozbicie tego, co zbudowaliśmy. Nie było miejsca na niedopowiedzenia i zawahania, nie było miejsca na brak uczuć, którymi pałaliśmy do siebie tak żarliwie. Teraz nie ma miejsca na nas, jesteśmy jednostkami, które złączyło to, co przyziemne, a nie to, co górnolotne, jednostkami, które wymieniają się szybkimi i nieprzychylnymi spojrzeniami oraz uwagami, na temat tego, co konieczne, tego, co zostało im narzucone przez system, który uniemożliwia im zaprzestanie współistnienia przez kilkadziesiąt lat. Czują się jak w pułapce, rozstając się musieliby zaczynać od zera, znowu budować swój świat, podzielić się długami, stać się na nowo wiarygodnymi dla instytucji, które od momentu rozstania będą patrzeć na każde z nich w sposób podejrzliwy. Co więc pozostaje? Trwanie w tym co sobie przysięgali, choć już dawno słów tej przysięgi nie pamiętają i nawet nie chcą jej sobie przypominać.
Dzielą ze sobą dom, zobowiązania, kredyty, wszystko, co niezbędne do przetrwania, do egzystowania na w miarę przyzwoitym poziomie, takim, który kiedyś tam został przez nich założony, a nie mogą pozwolić sobie na rozdzielenie tego, co prawnie łączy, niestety. Prawdą jest, że kiedyś mogliśmy śmiało powiedzieć, że odczuwamy szczęście, że się kochamy, pożądamy siebie, że chcemy ze sobą być i każda cząstka nas do siebie lgnie, teraz pozostało tylko to, co konieczne. Rozsypaliśmy się tak, jak rozsypują się domki zbudowane z kart, niby kunsztownie ułożone, ale żadnej stabilności, niby wyglądają tak, by cieszyć oko, ale najmniejszy podmuch burzy całą konstrukcję, chyba tak właśnie było z nami, zburzono nas z pomocą nas samych. Odsunęliśmy się od siebie, przestaliśmy rozmawiać, a jedynie wymienialiśmy komunikaty, które miały pomóc w synchronizowaniu działań. Nasz dom kiedyś był dla nas tak upragnioną przystanią, a teraz stał się nieznośną klatką, w której przyszło nam żyć razem, bo oficjalnie osobno nie możemy. Wypaliło się to, co między nami płonęło, ale my dla świętego spokoju i tego, co wspólnie osiągnęliśmy postanowiliśmy w tym trwać.
Każde z nas żyje w swojej bajce, w swoich problemach i zobowiązaniach, każde z nas pracuje nad swoją przyszłością w pojedynkę, a to co kiedyś istniało już dawno zgubiło drogę do domu. Spłacamy kredyty, dzielimy się rachunkami i posiłkami, ale już ich nie celebrujemy, już nie są dla nas ważne. Spędzamy ze sobą czas, ale raczej tylko po to, by również przed sobą zachować jakieś pozory, że to nie jest tylko dlatego, że musimy, ale istnieje w tym jakiś fragment dobrej woli. Jednak to, co istniało umarło i do życia już nie powróci. Jednak my jesteśmy zmuszeni żyć. Razem, z kredytem, ale już bez miłości…