Podziel się tym artykułem
Nawet się nie obejrzałem, ani razu nie zająknąłem przy podejmowaniu decyzji, wtedy jeszcze wydawało mi się, że postępuje słusznie, właściwie przede wszystkim dla siebie, dla swoich planów i swojej swobody, której łaknąłem jak powietrza. Wiele mi się wydawało, nie dlatego, że uważałem siebie za nieomylnego, po prostu w jakiejś mierze uważałem siebie za swoją prywatną wyrocznię i szkoda mi było życia na zobowiązania, które są kosztowne w każdym aspekcie. Szkoda mi było czasu na składanie obietnic, których zmuszony byłbym dotrzymać, na wmawianie drugiej osobie, że wszystko inne ma mniejsze znaczenie niż to, co jest między nami. Nie chciałem być oszustem, nie chciałem czuć się ze sobą źle, chciałem być uczciwy, brzmi to trochę jak wymówka, próba wyjścia z sytuacji z twarzą, ale to nie jest tak, że ja nic nie czułem, bo oczywiście, że obudziło się we mnie całe spektrum uczuć, których wcześniej nie odczuwałem, nie znałem, nie dopuszczałem, ale jednak chyba moja wygodna wersja wzięła górę nad ulotnymi dywagacjami na temat, co by było gdybyśmy postawili na nas…
Kiedy ją poznałem byłem przekonany, że nie wprowadzi do mojego życia niczego odkrywczego, ot piękna, uśmiechnięta i wiedząca czego chce kobieta, niby jak jedna z wielu, a jednak po czasie śmiało mógłbym rzec, ta jedyna… Teraz już wiem, że to ta, z którą powinienem i chciałem przejść przez życie, tylko, że ona kroczy już przez życie z kimś innym. Ktoś mógłby pomyśleć szybko o mnie zapomniała, niestety nic bardziej mylnego, czekała na moje decyzje, na skinienie głowy kilka lat, wiernie, cierpliwie, z nadzieją, a ja pielęgnowałem wszystko poza nią. Ona otrzymywała ode mnie zdawkowe informacje o moim ekscytującym życiu i cały czas pozostawiała w sobie cień szansy na wspólne życie, ale ja swoim byłem zbyt zaabsorbowany. Nie doceniłem jej, ale ponoć dopiero po stracie dostrzega się to, co trzymało się w rękach, skłamałbym, gdybym powiedział, że ta mądrość z czasem do mnie nie dotarła. Teraz tylko patrzę na jej szczęście i gratuluje swojej głupocie.
Nie doceniłem tego, co w końcu po wielu niepowodzeniach i błędnych poznaniach sprezentował mi los, tak po prostu postawił na mojej drodze kobietę, która była spełnieniem moich marzeń, tylko, że z jakiegoś powodu ja na to spełnienie nie byłem gotowy. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że gdy już będę gotowy to ona nadal będzie czekała w tym samym punkcie, jakby była portem, do którego dobiję po długiej, ekscytującej podróży. Założyłem, że jest pewnikiem, że nie muszę się starać, wystarczą jedynie drobne gesty i lekkie przypominanie o tym, że gdzieś tam dryfuje i kiedyś obiorę kurs na coś wspólnego, w ten oto sposób stałem się samotną wyspą, którą otaczają te małe, nic nieznaczące, przytłaczająco identyczne, na żadnej z nich nie potrafiłem znaleźć nawet małej części tego, co było w niej.
O niepowodzenie mogę oskarżać tylko siebie. Cała wina w tej patowej sytuacji spoczywa na mnie, gdy patrzę na to, jak się rozwija, jaka jest szczęśliwa i zadbana w każdym aspekcie, czuję żal do siebie, bo mogła czuć się tak przy mnie, gdybym nie przegapił celowo. Założyłem jej czekanie, jej oddanie, w chwilach, w których ja sam oddany byłem tylko swojej osobie, jej życie chciałem zatrzymać dla siebie, by moje biegło w zgodzie z narzuconym przeze mnie tempem. Tęsknię, jest to tęsknota za tym, co utracone, przegapione, pozostawione… Brakuje mi tych rozmów, spojrzeń, ekspresji, wszystkiego tego, co mogłem mieć na zawsze, gdybym zdecydował na tak.
Pozostało mi wybieranie spośród tego, co już znam, spośród kobiet, które niczym mnie nie zaskoczą, które nie posiadają w sobie żadnego magnetyzmu, nawet grama tajemnicy czy próby bycia kimś więcej. Pewnie na kimś będzie mi jeszcze zależeć, pewnie z kimś dobiję do portu, ale nigdy już nie poczuję tego, co czułem przy niej… Nigdy już nie będę na tyle wolny i spokojny, nigdy nie będę już w pełni sobą, bo biorąc to, co chwilowo daje mi los mogę śmiało rzec, że przestał być łaskawy.