Podziel się tym artykułem
Czuła, że to już końcowy etap zmagań z całym światem, że nie uda jej się już krzyczeć głośniej, intensywniej przemawiać czy znów próbować. Walka z wiatrakami, tak można by nazwać jej potyczki z losem o wszystko zmęczyła ją do tego stopnia, że zdała sobie sprawę ze swojej bezsilności. Niby od początku wiedziała, że zwycięstwo nie jest pewne, niby miała świadomość, że porażka będzie boleć i niby pragnęła spokoju, ale ciągle wpadała w odmęty chaosu i rozemocjonowanych tłumów.
Nie warto szukać wytłumaczenia obsesyjnego poszukiwania szczęścia, nie ma sensu zagłębiać się w odmęty duszy spragnionej czułości pomieszanej z namiętnością, należy zapomnieć o odkrywaniu zakamarków emocji, które ukryte przed światem nie chcą ujrzeć światła dziennego, wolą w samotności odbywać swą podróż, która wcale nie prowadzi do wymarzonego celu, ale przynajmniej jej efekty mają szansę uniknąć oceny. Nie należy naciskać.
Dopadł ją marazm, straciła jakakolwiek ochotę na trwanie w tym stanie, który nie prowadził do niczego, co w przyszłości bliższej czy dalszej by ją satysfakcjonowało. Odpuściła, wszystko! Zostawiła za sobą próby, wytrwałość, setki wylanych łez i zmęczonych mięśni. Postanowiła, że w tym jednym wypadku bezsilność wygra z jej chęcią bycia ponad tym. Z drugiej strony jak długo można walczyć o istnienie w świecie, który pełen jest świadomych nieistnień? Na początku zamęczało ją to, że oddała sprawę tak dla niej ważną walkowerem, ale z czasem zdała sobie sprawę, że im mocniej się starała, im skuteczniej w swoim mniemaniu działała, tym bardziej sobie szkodziła… Nadmierne zaangażowanie nie zawsze wychodzi na zdrowie, czasem odbija się przez wiele lat i wraca we wspomnieniach i niezamkniętych zobowiązaniach. Nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć.
Była samotna i bezsilna, tak po prostu. Usiadła i zastanawiała się jak mogła pozwolić, by zaszło to tak daleko, jak w ogóle mogła dopuścić, by ten stół i krzesło stały się miejscem jej pokuty? Kiedy pozwoliła przykuć swoje życie do kilku metrów, w których nawet oddech nie był już naturalny, płynny, jej? Pozwoliła sobie na całkowitą bezsilność, upadła, nie chciała narazie się podnosić. Bo i po co? Komu miała znowu coś udowadniać? Komu miała pomagać bez odrobiny wdzięczności skierowanej w jej kierunku? Z kim miała dyskutować, że wcale nie musi więcej niż inni i że ma prawo zostawić tak jak jest i nie naprawiać?
Bezsilność to zdanie sobie sprawy, że odpowiedni partner do dyskusji nie istnieje, a nawet jeśli kiedyś był, to rozmył się w niewyraźnych wspomnieniach. To poddanie się, tak po prostu bez zbytecznego tłumaczenia dlaczego, bez polemiki i tych ugrzecznionych frazesów, które mają na celu proszenie o wybaczenie słabeuszy, którzy nigdy nie mieli na tyle siły, by chociaż na moment podnieść to, co my ci już bezsilni po wielu kilometrach drogi wypuściliśmy z rąk. Bezsilność jest tylko na początku obrazem nędzy i rozpaczy, ale z czasem zmienia się jej barwa, widzisz w niej trochę szans, nowych początków, nieśmiałych uśmiechów i tęcz, które choć na początku niewyraźne z czasem nabierają intensywności.
Upadła bezsilna, by wstać silniejsza. Przestała walczyć z całym światem, by zawalczyć o siebie. Dała sobie szansę na bycie słabą istotą, by odkryć w sobie skrywane pokłady siły, energii i potencjału do poszukiwań, miłości, kreacji. Jej bezsilność była już tylko szeptem, ledwie słyszalna, ale wciąż żywa i namacalna, ale przecież Ty o tym wiesz!