Podziel się tym artykułem
Całe życie spędzamy na doskonaleniu siebie, cały czas coś usprawniamy, bywa, że gonimy za niemożliwym czy nieosiągalnym w powszechnej opinii, ale ciągle przemy do przodu, tak, by nie stracić nic z ulotności, którą tak staramy się zamknąć w ramach naszego spojrzenia. Wydaje nam się, że jak coś jest odgórnie ustalone to już się nie zmieni, to będzie trwać wiecznie i możemy być tego pewni całkowicie i być może dlatego tak często tracimy grunt pod nogami, gdy nasz pewnik, nasza złożona przysięga i nasza wiara spadają w przepaść rozczarowania i srogiego zawodu.
Poznajemy człowieka, oddajemy mu nierzadko całych siebie, nawet nie przemycając przez jedną myśl, że należy zachować trochę własnego “ja” w tym nowym, powołanym życiu. Oddajemy się całkowicie, bez ograniczeń, ufamy i nie bierzemy pod uwagę czynników, które mówią, że być może coś stracimy poprzez zatracanie samych siebie. Uczucie przywiązania, miłości jest cudowne, pozwala otworzyć siebie na całkiem inne doznania, na sytuacje, z którymi nigdy nie mieliśmy do czynienia, daje nam szansę na poczucie, że się jest częścią czegoś większego, ale czy aby na pewno? Co w sytuacji, gdy wszystko się zmienia, gdy osoba, na której budowaliśmy nasze funkcjonowanie, przynależność, wykreowane szczęście znika? Co w sytuacji, gdy zabiera ze sobą poczucie radości i bezpieczeństwa, których tak długo wyczekiwaliśmy? Co w momencie, gdy cały nasz mozolnie budowany świat znika, bo osoba, którą „znaliśmy” tak dobrze, odeszła?
Wyobraź sobie, że odchodzi od ciebie ktoś w kim pokładałeś swoje nadzieje na przyszłość, z kim chciałeś budować każdy dzień, kto miał być twoją ostoją i inspiracją, kto miał cię kochać i tę miłość od ciebie przyjmować każdego dnia i każdej nocy… I ten ktoś nagle znika, odchodzi, bez żadnego wyjaśnienia, albo z krótkim… Zbytnio się różnimy, mam kogoś, już tego nie czuję! Boli prawda? Boli, bo nie tylko serce masz złamane, twoje poczucie wartości momentalnie pikuje w dół, twoje zaufanie znika, jakby nigdy nie istniało, a twój świat staje w płomieniach i zanim się orientujesz już go nie ma, a obok ciebie pozostaje tylko popiół, który jest jedynym świadkiem tego, że coś w twoim życiu istniało i było ważne.
Skoro na szali zostało już położone twoje życie, skoro tylko wydawało ci się, że znasz tego drugiego człowieka, który miał być z tobą na zawsze, skoro się nie udało i nagle twój świat przełamał się na pół, to może najwyższa pora zbudować swój nowy świat na mocniejszych podstawach, na przykład na sobie? Może spróbuj zanim zrobisz to w stosunku do kolejnej osoby zakochać się w sobie, w swoich oczach, sposobie mówienia, gestach, może popracuj nad ufaniem samemu sobie, zanim wszystko, co masz położysz na niepewnej szali złudzenia? Może daj sobie szansę na spokój ducha w samotności zanim wejdziesz w tłum w poszukiwaniu tego jedynego? Może wykreuj swoje życie tak, jak miałoby wyglądać, gdybyście kroczyli przez nie wspólnie i dopiero szukaj tego, który cię dopełni, który sprawi, że przestrzenie, które uważasz za puste i nieprzydatne wypełnią się nim?
Bardzo dużo nam się wydaje, tworzymy jakieś obrazy, które z rzeczywistością nie mają zbyt wiele wspólnego tylko po to, by czuć się bezpieczniej, pewniej, stabilniej, podczas, gdy to, co sztucznie wykreowane nie ma szansy zaistnieć w realnym świecie. Wydaje nam się, że kogoś znamy, tak naprawdę nie zgłębiając tej osoby nawet w małym stopniu, bo łatwiej nam przyjmować to, co sami wymyśliliśmy, niż to jak ta osoba prezentuje się realnie. W znaczącym stopniu nie znamy ludzi, za którymi stoimy murem, po prostu robimy to na oślep, dla zasady, że bliskiej osoby nie zostawia się samej sobie, że zawsze staje się po właściwej stronie barykady. Czy aby na pewno? Potem runiesz z tą barykadą też dla zasady? Dla zasady, która nic ci nie daje, niczego nie buduje, a jedynie pozbawia cię złudzeń? Poznaj siebie zanim stwierdzisz, że znasz innych, dla własnego bezpieczeństwa i mniejszego rozczarowania. Może ta kotwica, której tak się trzymasz wcale nie sprawia, że stoisz stabilniej, a jedynie ciągnie cię w dół.