Podziel się tym artykułem
Zastanawiałaś się kiedyś nad sensem? Takim zwykłym, bez domysłów, snutych historii, bez prób dopasowania się, ciągłych zawirowań? Zastanawiałaś się czy to, w czym tkwisz daje ci jakąkolwiek satysfakcję? Czy to czego częścią jesteś uszczęśliwia cię? Nie chodzi o szczęście spektakularne, nie chodzi o gwiazdki z nieba, pytam czy je w ogóle odczuwasz, czy już raczej częściej zamykasz się w swoich czterech ścianach, nie odpowiadasz na pytania i umykasz przed wzrokiem ciekawskich, a może nawet zatroskanych? Nie musisz tego traktować jak spowiedź ze swoich win i grzechów, ze swoich potrzeb i pragnień, wyobrażeń i marzeń, chęci i potyczek… Możesz potraktować to jako rachunek sumienia, który pozwoli ci pozbyć się tego, co stało się balastem, a nie twórczym, koncepcyjnym projektem twojego życia.
Jak często dzieli was ściana? Czy ten zbudowany wokół siebie mur ma każde z was chronić czy raczej odgradzać od siebie nawzajem? Jak często zapominacie o tym, czym jest prosty gest, zainteresowanie sobą, spontaniczne okazanie uczucia? Jeszcze czasem stosujecie te „triki”, czy już raczej odpuściliście dopieszczanie siebie, bo to zbyt czasochłonne i wymagające? Jak często wymijająco traktujecie najbliższą osobę? Odpowiadacie zdawkowo na pytania, nie wdajecie się w dyskusję, po kątach płaczecie i nie szukacie winy w swoim postępowaniu na co dzień? Jak często ten drugi człowiek traktowany jest jak pewnik? Taka ostoja, gdzie odnajduje się spokój, przystanek, na którym zawsze ktoś prędzej czy później się zatrzyma, bez względu na okoliczności, stacja, z której nierzadko ucieka to, co najwartościowsze, a nam zostaje tylko to, co nie zdążyło zniknąć, oaza, w której pozbywasz się lęków i pozwalasz sobie na śmielsze wyobrażenia, miejsce bez nazwy, ale pozwalające na odczuwanie i bycie sobą. Jak często ten pewnik bywa zawodny, gdy już się zmęczy? Jak często pragniemy dotyku, ale blokujemy własne ruchy, by nie okazać słabości, nie przedstawić swoich pragnień, nie być tylko sumą swoich marzeń i doświadczeń? Czy o ukrywanie swoich potrzeb chodzi… Jak często uciszamy serce, gdy płacze, bo za skuteczniejsze uważamy metody oparte na krzyku, gniewie, smutku i zniechęceniu do siebie? Odpychamy nawet nie zastanawiając się czy w ogóle mamy jeszcze szansę z powrotem przyciągnąć, zatrzymać, uwiecznić w pamięci.
Tęsknoty są naszym udziałem każdego dnia… Bywa, że potrafią natchnąć, załamać, odrzucić, przyciągnąć, pozwalają czasem skupić się na nich zbyt nachalnie, być zbyt blisko… Są całym spektrum uczuć, które nam towarzyszą i których nam brak. Nigdy nie pozbywamy się ich w stu procentach, zawsze coś tam w zakamarkach tkwi i budzi się, gdy i my zaczynamy szukać, zgłębiać, próbować, zbyt często ingerować.
Chyba zbyt często dostawała po głowie za coś, co nie było jej udziałem, a jedynie tęsknotą kogoś innego… Zbyt często zrzucano na nią winę, za coś, do czego tylko pokazała drogę, wskazała kierunek, nawet nie wytyczała całej trasy… Zbyt często była tą, którą oskarżano o rozpad, podczas, gdy oskarżający obiekt w sobie nie widząc żadnej, nawet najmniejszej winy… Zbyt często mówiono, gdyby nie ona, to by się nie wydarzyło. A smutna prawda jest taka, że gdyby nie ona to by się wydarzyło, tylko później, bo ona co najwyżej przyśpiesza bieg wydarzeń…
Powiedz… Jak często porzucałaś siebie w imię wyrzeczeń, które musiały nastąpić? Jak często zapominałaś, że istniejesz, by inni mogli spokojnie funkcjonować? Jak często dawałaś możliwość wyładowania się na sobie, by z innych zeszły niepotrzebne emocje? Jak często odstawiałaś siebie na bok dla lepszego samopoczucia innych? Jak często byłaś tylko cieniem, gdy inni mogli być pełnowartościowymi i istniejącymi jednostkami? Jak często nie było cię w pobliżu, a i tak ponosiłaś winę za nieznośność bytu innych? Odpowiedz sobie jak często, a potem zamknij ten rozdział i daj sobie to, czego tak sobie odmawiasz każdego dnia, czas dla siebie!