Podziel się tym artykułem
Rozmowa z samym sobą w mniemaniu wielu jest oznaką wyższej inteligencji i głębszych przemyśleń, ponoć nie każdego na takową stać i nie każdy taką prowadzić potrafi. Można by jednak przypiąć jej łatkę tej, która zaspokaja potrzeby osamotnionych i próbujących coś przekazać. Najgorszą jej wersją jest ta, w której jednostka musi zmierzyć się z ciągłym monologiem i próbą dotarcia do ukochanej osoby, podczas gdy ta uparcie milczy i chowa swoje myśli, a nierzadko i urazy na tyle głęboko, że nawet odsłonięcie pierwszych warstw niewiele zmienia.
Codziennie, gdy wstaję rano, pierwsze swe kroki kieruję do kuchni, by napić się wody i przygotować kawę, dla dwojga, w końcu już wiem jaką pijesz, znam wszystkie proporcje i nie muszę zadawać pytań, na które ty i tak niechętnie odpowiadasz, po prostu taka jak zwykle, przecież gdyby zmienił ci się nawyk dałbyś jakiś znak, prawda? Każdy dzień podobny jest do poprzedniego, każde z nas zajęte swoim życiem stara się nie wchodzić zbyt intensywnie w ramy tego drugiego, właściwie to w moje mógłbyś wejść, gdybyś chciał, ale nie wykazujesz takiego zainteresowania, niestety. Nawet tą poranną kawę pijemy w milczeniu, patrząc z boku można by uznać, że to idealna cisza, która pozwala na powolne obudzenie się, chwilę zadumy, bycie razem, ale jednak z dominującą nieobecnością. Nie cieszy mnie ta kawa, od dawna, niby są dwa kubki, niby pijemy ją w tym samym pomieszczeniu, ale mam też świadomość, że każde słowa, które padłyby w jej obecności byłyby tymi z gatunku wymuszonych i grzecznościowych, a ja za nimi nie przepadam, może zbyt często zostały użyte?
Standardowe formułki pojawiały się automatycznie, zapytania o uregulowane należności czy zrobione zakupy nie były niczym pasjonującym, ale paść musiały, taka konieczność wspólnego egzystowania. Jednak każda próba głębszego poznania, ustalenia kolejnych etapów, muśnięcia istotnych kwestii kończyła się na niczym, bo nie byłeś zainteresowany rozmową, która wymagała od ciebie zagłębienia się w temat i późniejszego działania. Nie chciałeś dbać o to, co kiedyś z takim zaangażowaniem tworzyłeś, teraz poddawałeś ruinie każdy kamień, który wcześniej pieczołowicie układałeś, by fundament był mocny. Gdy wspominałam to, co minęło czułam pewnego rodzaju pustkę, która doskwierała, bolała, a nawet trochę uwłaczała, bo ile można prosić?
Rozmowy, w których dominował mój głos w naszym domu były tak częste, że nawet niekiedy łapałam się na tym, że nie zauważam braku drugiego, może podświadomie liczyłam na to, że cokolwiek z tego bełkotu, jak go czasem nazywałeś, do ciebie dociera, że cokolwiek rozumiesz, może nawet coś cię poruszy w tych słowach, które ujrzały światło dzienne. Życie złudzeniem długo było ładunkiem dla mojej poranionej duszy. Niby byłeś tą samą osobą, nie zmieniłeś się drastycznie, ale zamilkłeś, zostawiłeś mnie w swojej samotności i pozwoliłeś powoli ginąć w odmęcie próśb, żali, raportów.
Przy tobie zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma niczego straszniejszego od bycia z drugim człowiekiem, podczas gdy on tak naprawdę całkowicie się wyłączył, przestał istnieć na wspólnej płaszczyźnie, zlikwidował każde połączenie, które mogłoby zaburzyć jego spokój i istniał bez potrzeby komunikowania się z wciąż zakochaną w nim osobą. Bolesny jest fakt, że będąc w relacji zostaje się samemu, że zaczyna się mówić do siebie i siebie obwiniać o rozpad tych jakże ważnych więzi. To sobie wmawiasz, że może zbyt mało się starałaś, że być może nie dość pomagałaś czy wspierałaś, że to ty za dużo gadałaś, a on milczał, bo już nie mógł tego potoku słów znieść. Tylko, że tak popularne obecnie monologi związkowe nie mają nic wspólnego z winą tej próbującej strony, to strona milcząca chce coś zamanifestować, chce pogrążyć ten stan i nie próbuje nawet tego wyjaśnić, a w myślach jeszcze nikt nie czyta póki co. I tylko zostajesz sama w tej ciszy, zwinięta w kłębek myślisz co mogłoby zostać zmienione… Spoglądasz czasem w okno, jakbyś szukała rozwiązania, które nie istnieje poza tymi ścianami, w których się nawzajem uwięziliście.