Rozstali się, jedno z nich podjęło decyzję, drugie przez pewien czas próbowało zrozumieć, by następnie przeżyć chwilę załamania i zwątpienia, na końcu przechodząc do fazy pogodzenia się z tą dziwną rzeczywistością. Jedak poza uczuciem, które ponoć istniało łączyło ich o wiele więcej, podobne sympatie, środowisko zawodowe i niespełnione marzenia. I właśnie to, co ich łączyło miało taki znaczący wpływ na ich dalsze losy, na to w jaki sposób radzili sobie z nowym światem, który się dla nich narodził. Rozstanie powinno być pełne, podtrzymywanie przy życiu chociaż ułamka tego, co było jest tylko agonią w zwolnionym i bardzo bolesnym tempie.
Ona długo godziła się z tym, co się wydarzyło, wiele razy budziła się z poczuciem, że nie rozumie, że chce wyjaśnić, mnóstwo razy próbowała, walczyła, ale bez skutku, uderzała swoimi próbami w nieprzenikalny mur. Popełniała błąd próbując, bo jeżeli ktoś nie okazuje nawet tyle szacunku, by wyjaśnić, porozmawiać i zamknąć pewien rozdział z odpowiednim namaszczeniem, to nie zasługuje na to, by prosić go o cokolwiek lub by bez końca próbować. Robiła sobie sama potężną krzywdę, raniła się każdego dnia mocniej i dotkliwiej, dlaczego? Bo miała nadzieję, że ten senny koszmar się skończy, że to tylko pomyłka, którą on zaraz wyjaśni.
On nie był łaskawy, zamknął ich wspólne chwile w przeszłości jednym trzaśnięciem drzwi, jednocześnie próbując reanimować inne aspekty łączące ich życia. Tak mocno zagubił się w swojej przestrzeni, że nie jeden raz budził w niej odruchy walki, nadziei, że to wszystko jeszcze ma sens, że nie wszystko skończone, że może kiedyś, przy lepszej perspektywie i sprzyjających warunkach uda się wrócić do tego, co było. Karmił ją tymi złudzeniami, jednocześnie budując mosty do spraw, które były dla niego istotne, a na które ona miała wpływ.
Każde rozstanie powinno być ostateczne, powinno zamykać konkretny rozdział, a nie pozostawiać uchylone drzwi, by co jakiś czas można był zajrzeć przez małą szczelinę i sprawdzić czy przypadkiem nie tli się jeszcze jakaś szansa na coś. Rozstanie nie powinno pozostawiać myśli, które budują nic nieznaczące nadzieje i plany, powinno być definitywne i oczyszczające. Nie powinno być przeżywane bez końca na nowo, bez możliwości zabliźnienia się rany, otwierając ją ciągle na nowo, krew będzie się powoli sączyć, a rana ciągle będzie brudzona pretensjami, żalami i zawiedzionymi obietnicami.
Nie zmienili środowiska po rozstaniu, nie spróbowali żyć inaczej mimo przekreślenia wszystkiego, co dotychczas razem stworzyli. Byli świetnym zespołem, jednak jak się okazało, jednostronnie ukierunkowanym, na cel, który to on założył… Ona miała mu tylko w jego osiągnięciu pomagać, wspierać, motywować i utwierdzać!
Długo tkwili w takim marazmie, co jakiś czas wzbudzając w sobie zbyt silne emocje, wracając do tego, co było, a co już od dłuższego czasu nie istnieje. Wracali, bo byli zmuszeni egzystować obok siebie, na wspólnych płaszczyznach. I pomimo zamknięcia swoich serc, wspólnych dróg pozostały im powiązania, które co jakiś czas odzywają się, by powiedzieć to jeszcze nie koniec, twoje cierpienie jeszcze się nie skończyło. Rozstanie powinno być ruszeniem z miejsca, a nie pozostaniem w tym samym mawiając sobie: przecież sobie z tym poradzę. Rozstając się powinniśmy rozplatać dłonie, wypuszczać drugą osobę z rąk i samodzielnie działać, bez konieczności powrotu do tego, co było. Bez konieczności wbijania ostrza w serce raz po raz dla sobie tylko znanych korzyści.