Podziel się tym artykułem
Ta presja bywa męcząca, te terminy są przytłaczające, niby wiesz, że dzwoniący budzik jest konieczny, że istnieje wewnętrzny rozkaz byś zareagowała na jego wołanie, ale czujesz się tym tak zmęczona, tak wręcz czasem sponiewierana, że zostałabyś taka potargana. Jeśli zastanawiasz się o czym mówię, to nie wpadłaś w ten kierat, jeśli tylko kiwasz głową ze zrozumieniem i smutkiem to już pewne, że wpadłaś w trybiki tej machiny i trudno będzie ci ją opuścić. On ma prostsze zadanie, chociaż też musi wpisywać się w ramy tych zewnętrznych wymogów narzuconych przez tych wszystkowiedzących, określających i oceniających. Surowe oko nigdy nie śpi, a jeden grymas potrafi na długo pozostać w pamięci.
Analizując to wszystko głębiej mogę śmiało stwierdzić, że czuję się jak kwiat, który na zmianę rozkwita i więdnie, ma tę moc, by wracać do życia, tym między innymi różni się od tych naturalnych. Poza tym może zmieniać formy, kolory i zapachy, nie jest zamknięty w jednym obrazie, może udzielać się na wielu scenach, jednak od niego wymaga się wciąż nowych kreacji, wciąż nowych pomysłów na siebie, kolejnych zmian i natchnień, które przekładałyby się na zachwyt obserwatorów i zazdrość całej połaci kwiatów, które nie mogą takim „pięknem” się poszczycić. Jestem takim kwiatem, który kocha barwy, który przywiązany do zapachu czasem lubi być skuszony innym, który chce zachwycać, ale czasem nie może i gdy nie może więdnie w oczach innych, tych powszechnych krytyków, tych pozbawionych wyrozumiałości, o jakiejkolwiek empatii nie wspominając. Bo widzisz, więdnięcie, chwilowa niemoc nie są popularne, opuszczenie gardy, lekka niedyspozycja to nie są modne aspekty wizualnego życia.
Ty chciałbyś grać na mnie jak na wiolonczeli, nie pytając jak wiele jeszcze szarpnięć strun wytrzymam, nie zapytasz czy kolejny koncert to nie będzie za dużo, skupisz się jedynie na tym, czy wyglądam właściwie. Chciałbyś bym była ozdobą, wymagasz ode mnie bym zawsze lśniła i nie odstawała. Każda nadprogramowa fałdka, każdy nieprzewidziany kilogram, nierówność, niewłaściwa proporcja są zauważane i piętnowane. Nie wiem nawet czy chciałabym być idealna, czy raczej chciałabym spełniać wymagania, czy to miałoby być dobre dla mnie, czy dla zaciekawionych obserwatorów?
Czy to piękno jest czyste w swej postaci, czy ubrane w miano obsesji? Czy jestem z nim kompatybilna, czy próbuję wyrwać mu się z objęć? Czy chcę z nim spacerować, czy raczej przed nim uciekać? Czy chcę być transparentna, czy raczej ukryta w cieniu? Czy chcę by nazywano mnie piękną, czy raczej po prostu ciekawą? Zadaję sobie te pytania, ciągle i ciągle, i kolejny moment dręczących myśli nadchodzi całkiem spodziewanie, ale znów nie wiem jak się przed nim obronić, bo znów muszę być piękna, dla innych.
Mogłabym być jak z okładki, tylko jeszcze nie wiem po co. Oczy mogłyby mi się świecić jak żarówki, które tylko czekają na odbicie blasku. Mogłabym być nieporównywalna i pożądana, mogłabym mieścić się w wybiegowym rozmiarze i czuć się idealnie wyprofilowana… Wszystko bym mogła, tylko niestety, gdy zamykają się drzwi do tego splendoru i piękna zostaje sama, ze smutkiem, kolejnym ciosem, niezrozumieniem czy przez nikogo nie zauważonym kompleksem, jak typowy człowiek, który nie chciał, nie próbował być obsesyjnie piękny. Gdy kolejnego dnia znów się otwierają przybieram pozę i staję się znów obsesyjnie piękna, tylko nadal nie wiem po co! Moje uczucia, poglądy, marzenia nie zajmują zaszczytnego miejsca na piedestale, bo nie mają tego czegoś, nie wyglądają.