Podziel się tym artykułem
Gdybyśmy znali drogę przeznaczenia łatwiej byłoby nam kierować losem, który nierzadko kpi, wodzi za nos, nie tylko nie ułatwia, ale i z błogością na licu utrudnia, tak dla własnej, nikomu nieznanej satysfakcji. Gdybyśmy wiedzieli co czai się za rogiem szlibyśmy pewniej albo ostrożniej, z większym wyważeniem, większym odczuwaniem, docenialibyśmy krętość dróg albo ich uproszczony, nielabiryntowy wariant. Gdybyśmy nie czuli się wiecznie zaskakiwani może nie uciekalibyśmy przed tym, co nowe, nieznane w przeciwnym kierunku nawet się za siebie nie oglądając? Gdyby wszystko było prostsze, czytelniejsze, jak otwarta księga, której przecież tak mozolnie szukamy, może wtedy błędy, które teraz z niewiedzy popełniamy, wtedy byłyby trudniejsze do wybaczenia?
Wiele dróg ominąłem, jeszcze więcej przeciąłem w pół, wierząc, że taki skrót da mi to, czego szukam, znaczenie, istotę, życie na własnych warunkach, zapomniałem jednak, że moje warunki nie są tym, czego los pożąda, bo on kocha chaos i zbaczanie ze ścieżek, które ktoś próbuje mu narzucić. Głupcem byłem wierząc, że jestem w stanie coś na siłę przeforsować, zmusić byt do istnienia wedle moich reguł i pragnień, śmieszny w tych swoich mariażach byłem, ale zawzięty, wytrwały, uparty, by nie powiedzieć głupio uparty. Ponoć wszystko ma swój czas, na wszystko muszą składać się odpowiednie okoliczności, tęsknoty, chęci, ale ja bym ten bieg wskazówek zegara chciał przyśpieszyć, chciałbym, by ich tempo odpowiadało mojemu, bym nie musiał cały czas czekać i bezceremonialnie wbijać się tam, gdzie nie ma dla mnie miejsca.
Gdybym posiadał świadomość, że mam szansę spotkać Cię na swojej drodze, przyśpieszyłbym kroku, nie zwalniałbym na zakrętach i nie de-motywowałyby mnie ciągłe roboty drogowe, nie unikałbym dziur zbyt rozważnie i nie próbował zawracać, gdy tylko wygodna opcja się kończyła. Gdybym wiedział, że istniejesz, że los nie chce tylko się mną zabawić, a daje mi realną szansę, może wtedy byłbym innym człowiekiem? Bardziej wierzącym, oddanym, mniej sfrustrowanym, obwiniającym wszystkich, mniej nieodgadnionym i próbującym jednak, a nie ciągle się wycofującym. Ale nie wiedziałem, omijałem te wszystkie życiowe zakręty, bo wyrzucało mnie z nich przy złej redukcji biegów, nie mogłem ukończyć wyścigu i tylko rozgorywał we mnie większy gniew, na niesprawiedliwość, na sytuacje nie po mojej myśli, na brak miłości, który oficjalnie mi nie doskwierał, w końcu jej nie potrzebowałem, mogłem żyć bez niej. Tak brzmiało oficjalne oświadczenie.
Poznałem Cię i tak wiele się zmieniło, zaczęło mi się po prostu chcieć, wszystkie potknięcia i niełatwe przejścia zaczynały tracić na znaczeniu, które kiedyś w mojej głowie były wręcz ogromne. Wszystko, co kiedyś dla mnie istotne zaczynało być małe, nieznaczące, niewarte rozbijania na czynniki pierwsze. To prawda, że gdy się spotyka tę właściwą osobę to robi się łatwiej, może życie nie zmienia się magicznie w pasmo sukcesów, może każde wyzwanie nie robi się samo, ale jednak cel staje się bardziej wyraźny, staje się bardziej znaczący, może dlatego, że w jakiejś mierze staje się wspólny?
Nie wiem czy można kogoś nazwać objawieniem, nie wiem czy osoba może być czymś więcej niż tylko człowiekiem, nie wiem też czy sposób w jaki przeżywam twoje pojawienie się jest właściwy, w ogóle mało wiem, ale jest coś, czego pewien jestem, dobrze mi z tym stanem. Błogo odrobinę, spokojnie, odczuwam swego rodzaju ulgę wiedząc, że mogę o tym, co mi ciążyło powiedzieć komuś, dla kogo będzie to znaczące, kto tego nie wykpi i nie każe z marszu zbierać mi się w jedną całość, bo ja też czasem potrzebuję zwyczajnie się rozsypać. Potrzebuję być dla kogoś ważny, potrzebuję być w odpowiednim miejscu już na stałe i nie przyśpieszać znów sztucznie kroku. Potrzebuję, chcę, liczę na to, że te plamy staną się wyraźnymi punktami, które będę mógł połączyć w jedną, spójną całość, po prostu tego potrzebuję. Dużo czasu „straciłem” na życie bez ciebie, więcej na pewno nie chcę.