Podziel się tym artykułem
Zostaw ją powiedziała, nikniesz w oczach, zapadasz się w sobie, wyglądasz jakbyś tracił wszystko i nawet nie próbujesz tego procesu zatrzymać, dlaczego robisz to sobie? Odpowiedź nie pozostawiała złudzeń, że jeszcze cokolwiek można uratować, że coś można posklejać i zacząć łapać oddech na nowo. Zmęczenie i niechęć do normalnego funkcjonowania posunęły się tak daleko, że chyba nie ma już odwrotu. Niby jest człowiek, mężczyzna, w połowie swego życia z częściowo zapełnioną kartą wspomnień, marzeń i lęków, który umiera za życia, bo nie potrafi…
Przeżyli ze sobą tyle cudownych i magicznych chwil, tyle słów zapełniło ich przestrzeń, tyle bycia razem i obecności, tyle obietnic, które nigdy już nie doczekają się spełnienia, bo on coś obiecał komuś innemu, bo żyje w złudzeniach prawdziwej rodziny, która go tłamsi, ogranicza i zabija swoim jadem, która zamyka go w okowach czterech ścian „prawdziwego” domu. Nie jest szczęśliwy, zostaje, bo ktoś sobie bez niego nie poradzi, zostaje, bo boi się podjąć decyzji, zostaje, bo może w swoim mniemaniu coś stracić nie mając tak naprawdę już nic.
Ona do pewnego czasu jeszcze walczyła, nadal nie odzyskała też kluczy do swojego serca i drzwi ich wspólnego, ale pustego bez niego domu. Na początku jeszcze prosiła, jeszcze łudziła się mamiona słowami, że w niedalekiej przyszłości będzie im dane być ze sobą pomimo przeciwności, wbrew konwenansom, bo przecież to, co prawdziwe nie umiera nigdy. On podjął decyzję pod wpływem przysiąg, które wypowiedział, pod wpływem niewidzialnej nici, która instruuje go jak ważne jest odpowiedzialne działanie i pod wpływem awantur oraz ciągłych pretensji mówiących, że jest nic nie wart.
Prawdziwe szczęście nie znika, nie odchodzi w zapomnienie, ono zawsze przebija się do światła, odradza się z popiołów błędów, zaniechań i odrzucenia, by na nowo zacząć kwitnąć, jednak jeśli pozwala się, by ono odeszło to dlaczego miałoby trzymać się kurczowo nieistniejącej więzi? Najgorsze co mógł jej podarować to chwiejność i ciągłe powroty, niezrozumiały kontakt, próbuje się ratować z tego marazmu uczuć, zaniedbania i boi się, że jej słowa – „stracisz wszystko” są nie tylko obietnicą, ale samospełniającą się przepowiednią. Bo on już zaczął tracić, unika wzroku innych, nie próbuje wejść w rozmowę, zapomina o zobowiązaniach, unika odpowiedzialności, zamyka się w swoim świecie szczelnie owinięty ciągłymi pretensjami ze strony tej, której dawno temu przysięgał, a która niszczy go każdego dnia, nadgryzając po kawałku.
To nie małżeństwo jest świętością, to nie zaciśnięty na nadgarstkach węzeł decyduje o tym co jest dobre, to uczucia, którymi się kierujemy, to dobre myśli wysyłane do innych i to uśmiech, którego ty już nawet nie próbujesz używać, bo radość na dobre wyprowadziła się z twojego świata. Świętością jest prawdziwe uczucie, to związek, na którym można budować bez końca, bo fundamenty są na tyle stabilne, że wytrzymają wszystko. Czasem dopiero druga miłość jest tą na zawsze, ale bez odwagi i prób nic samo się nie stanie. Pozwalasz sobie na śmierć za życia, bo nie potrafisz… odejść, zamknąć rozdziału, który nie ma już nawet żadnej treści, który jest pusty w swej istocie i niszczy cię z każdą chwilą mocniej, intensywniej, nieodwracalnie.
Kiedyś ubierałeś jeszcze maskę, bo miałeś swój mały świat, w którym ładowałeś baterie, teraz zamykasz się w obszernych bluzach, które mają zabić twoje poczucie wartości, twoja twarz przeorana jest bruzdami żalu, strachu i tęsknoty. Kolory z twojego życia uleciały jak pył na wietrze i rozpłynęły się, gdy nie miał ich kto złapać i zamknąć szczelnie w woreczku utkanym z radości i wspólnego pokonywania trudów życia. Odbierasz sobie prawo do szczęścia i życia w imię zasad, których sam nie potrafisz obronić, wytłumaczyć czy nawet zrozumieć.