Podziel się tym artykułem
Takie czasy, taki świat i takie odgórnie „nałożone” wymagania, że musimy żyć na świeczniku nawet jeśli ze światem fleszy nie mamy nic wspólnego. Należy w sposobie komunikowania się, istnienia, przekazywania myśli czy okazywania uczuć i emocji być jak otwarta karta, a przynajmniej stwarzać pozory, że takim się jest.
Nie potrafię zrozumieć po co komu szczęście na pokaz? Po co informowanie wszystkich o tym, jakie rytuały są częścią naszego wspólnego egzystowania? To taka moda czy próba pokazania, jestem zakochana, prawda? Media zawładnęły naszym systemem, to one dyktują nam jak mamy żyć i kogo, i z jaką intensywnością kochać, bo nie oszukujmy się, miłość też musi wyglądać dobrze.
Nie chodzi o to, byś ukrywał swoją relację przed światem, jeśli masz ochotę o niej poinformować lub dać jasny sygnał, że twoje akcje zostały z rynku wykupione przez jednego szczodrego nabywcę, to proszę, zrób to bez oporów. Chodzi o to, że ta miłość publiczna i w pełni „oddana” to tak kilka razy do roku przybiera inną postać. Bo ci relacjonujący najdokładniej, najbardziej kochliwi są i każda z tych miłostek jest jedna i jedyna, każda wyjątkowa i każda na zawsze. Jak również każda z dużą ilości wyznań i czułości, oczywiście na publicznej tablicy, jakby ktoś taką osobę wzywał do odpowiedzi.
Po co ludziom taki ekshibicjonizm? Po co publicznie odzierać się z ubrań, intymności i tej prywatnej zależności? Czy naprawdę nie wystarczy raz na jakiś czas dla własnej niemej satysfakcji wrzucić jakiegoś obrazu z cudownej wycieczki zamiast torpedować w większości wrogów informacjami gdzie, kiedy, jak i po co? Bo w mediach więcej wokół ciebie nieprzyjaciół niż przychylnych twarzy, a gromadzisz ich wokół siebie, bo uczestniczysz w biegu, który ma na celu ustalenie jakiejś trudnej do nazwania hierarchii.
Wiesz, to nie chodzi o to, by się wyalienować i zupełnie odciąć, ale skoro codzienne czynności wykonujesz w odosobnieniu, bo czujesz potrzebę zachowania intymności, to dlaczego o swoich głębokich i prawdziwych „uczuciach” tworzysz pieśni pochwalne, by za chwilę publicznie zmienić obiekt westchnień i zapomnieć o tej wielkiej miłości w ciągu sekundy kasując wszystkie ślady jej bytu na swej tablicy?
Tak, mamy niezwykłą i niepodrabialną umiejętność usuwania kiedyś najważniejszych osób ze swojego życia za pomocą jednego kliku, bo to takie łatwe, bo to załatwia sprawę i czyści przestrzeń. Czy aby na pewno? Czy chowając do szafy kolejnego trupa w krótkim odstępie czasowym nie stanie się w końcu tak, że one wszystkie wysypią się z niej w najmniej oczekiwanym momencie? Co wtedy, gdy nasza przeszłość, bujna jakby na to nie spojrzeć postanowi zbuntować się tłumnie? No właśnie taki przeskok z jednego kwiatka na drugi nie określa naszych gimnastycznych zdolności, a jedynie brak zdolności przystosowania się, pozostania w jednym miejscu na dłużej i prawdziwego kochania.
Może więc na wszelki wypadek nie chwal się swoją spadającą z nieba z ogromną wręcz siłą miłością, która po niespełna kilku tygodniach i tak odejdzie w niebyt, ustępując miejsca tej „właściwej” i zdecydowanie świeższej oraz bardziej na czasie. Miłość to nie jest chwilowa zachcianka, to nie jest pragnienie chwili czy próba ucieczki od rzeczywistości, która aktualnie pali. To jednak coś więcej, to zobowiązanie nierzadko na całe życie, na momenty kiedy nie jest kolorowo i przyjemnie, na chwile kiedy trzeba zacisnąć pasa i zrobić coś wspólnie nawet jeśli do końca się z tym nie zgadzamy albo tego nie popieramy, to codzienne rytuały, o których nikt nie musi wiedzieć, bo są tylko wasze, to obdarzanie się uczuciem, uśmiechem, radością i ciepłem, bo tego chcecie, nawet jeśli brak wam publiczności, to nareszcie dzielenie z sobą tego, co ważne z tym, co nie ma głębszej istoty. Miłość moi drodzy nie ma nic wspólnego z byciem na świeczniku, bo ona rodzi się w blasku ognia waszych serc i umysłów! W ciszy, spokoju, budzona huraganem, o którym tylko wy wiecie. To wy nadajcie jej koloryt, dobieracie właściwe odcienie, w zaciszu, które sami tworzycie.