Podziel się tym artykułem
Lubiła drążyć, jak wiertło w betonie, które próbuje się przebić przez trudną do pokonania ścianę solidnego materiału. Robiła to często, intensywnie i na siłę, jakby nie mogła na chwilę, na moment odpuścić, jakby nie widziała, że zamienia się w natrętną muchę, która bzyczy nad uchem i zamiast cieszyć swym widokiem staje się uciążliwa i ciągle odpychana, nierzadko potraktowana łapką… Chciała wiedzieć wszystko teraz, natychmiast, jakby czas, który płynie był jej największym przeciwnikiem, jakby to, że znikające minuty, godziny i dni przybliżały ją to końca historii… Im bardziej naciskała, im skuteczniej i mocniej zaciskała pętle, tym bardziej on się wyrywał, tym konsekwentniej od niej odchodził, usilniej starał się zapomnieć, uciec jak najdalej… A ona wciąż zadawała pytania… Dlaczego, kiedy, gdzie…?
Wydawało jej się, że jeśli dokładnie i szczelnie owinie go swoją siecią, to nigdy nie ucieknie, to przywiązany będzie do niej jak statek do rzuconej w głębinę morza kotwicy. A więzy wcale nie łączą, one dzielą, bo nie splatają, a krępują… Nie są solidnym fundamentem, a chwilowym kontraktem, który mówi, nie potrafię bez ciebie oddychać, więc będziesz przy mnie. W tym szaleństwie nie ma metody, jest destrukcja, huragan, który niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze, nie ma tęczy po burzy, ani tym bardziej nagrody w postaci garnca złota… Nie ma szczęśliwych zakończeń, wspólnych planów i snucia marzeń o przyszłości… Brak spontanicznych wypadów, zdzierania z siebie ubrań w pośpiechu, nie ma wiary, że we dwójkę można wszystko…
Ona żyła złudzeniami, że jeśli zaciśnie więzy mocno na nadgarstkach to nic się nie stanie, zapomniała jednak, że po nich pozostaną ślady na ciele, blizny w umyśle. Żadnego żywego stworzenia nie można więzić, prawdą jest, że jeśli ktoś chce zostać, to zrobi to z własnej, nieprzymuszonej woli… On chciał zostać, był zafascynowany, zauroczony, ale klatka stawała się coraz ciaśniejsza, wymagania coraz bardziej rygorystyczne, plany coraz bardziej dalekosiężne, wszystko zbyt szybko, zbyt pochopnie, zbyt gwałtownie. On jak każdy mężczyzna nie lubił zmian, nie cieszyły go nagłe zwroty akcji, ciągłe przepychanki, emocjonalne dźgnięcia, a ona się tym karmiła. Karmiła swoją duszę skrajnymi emocjami, od euforii po otchłań smutku i zapomnienia, od agresji po niezgłębioną czułość, od wzniosłych ideałów i pięknych słów po niecenzuralne rzucanie czym popadnie i zapominanie o tym, co jest dobre i złe…
Zamykała klatkę szczelnie, zaciskała więzy mocno, zamykała swój umysł, a serce szeroko otwierała… Chciała miłości, czułości, zainteresowania, bycia, czucia, emanowania tym nieokreślonym czymś, czym się żyje, gdy stąpa się kilka metrów nad ziemią… Ale niszczyła wszystko sobą. Tak naprawdę uwięziła siebie w huśtawce pragnień, niespełnionych obietnic i chaosie słów, który przytłaczał ją z każdej strony. Była jakby w zamkniętym pokoju, w którym ściany z każdą minutą przybliżają się do siebie, by w kulminacyjnym momencie zgnieść wszystko, co ją tworzy, zmiażdżyć wszystko, co ją kształtuje…
Zdawać by się mogło, że była tak mocno martwa za życia, co żywa po śmierci…