Podziel się tym artykułem
Prawdziwa miłość jest już chyba przereklamowana i niemodna albo ja z wiekiem zbyt wymagająca, jakby nie było jej definicja, forma i sposób okazywania „trochę” się zmieniły, albo znowu to ja się zmieniłam i cały świat obarczam tymi wnioskami, ale jakby nie było coś jest inaczej…
Miłość to takie wzniosłe uczucie, które nas uskrzydla, pozwala się rozwijać, uśmiechać bez powodu, to takie przyjemne odczucia ładujące pozytywną energią, motywacją do działania i chęcią przenoszenia gór, poziom endorfin hard level, ale przecież to uczucie uszczęśliwienia nie z tej ziemi na czymś się opiera – tak opiera się na ideałach. Często słyszę nie ma ideałów, no wielkie mi odkrycie, jasnym jest, że nie ma, ale nie ma tylko ideałów, które spełniałyby ogólne normy społeczne i odpowiadały wszystkim jednostkom na planecie, jednak co do prywatnych ideałów sprawa ma się już trochę inaczej.
Całe życie szukałam tego jednego jedynego, tego prywatnego ideału przy którym czułabym wszystkie uczucia naraz, który powodowałby przyjemny dreszcz na ciele, szeroki uśmiech na myśl o jego spojrzeniu, ten błysk w oku niewypowiedzianego szczęścia, które mówi jesteś wszystkim, o czym marzę, który pchałby mnie do przodu, motywował, pożądał, widział tylko mnie w wielkim tłumie, który odpowiadałby mi pod względem stylu, wypowiedzi, wiedzy, spojrzenia na świat, wiecie taki prywatny ideał, który jest prawie jak sen na jawie, bo trudno o kogoś takiego, oj trudno. Co chwilę słyszałam za wysoka ta poprzeczka, nie ma takich ludzi… Ale upór osła mówił, znajdę swoje odbicie, skoro ja istnieję, to i on istnieje… I co? I bach, znalazłam, poza granicami, namacalny dowód na to, że prywatne spełnienie marzeń istnieje, że mogę chodzić w chmurach i uśmiechać się do siebie, gdy tylko o nim pomyślę. Dowód na to, że moja prywatna galaktyka prawdziwie nie z tej ziemi istnieje, ze mogę jej dotknąć, że mogę zatopić się w tym niesamowitym czymś, na którego myśl czuję, że płynę. Pięknie prawda? Tylko, że to niestety tylko połowa historii…
„Ideały” to takie istoty, które mają wszystko poukładane, włożone do odpowiednich szufladek: przyjaciele, praca, pasja, plany, podróże, uczucia, zabawa, posiłki i obowiązki domowe, i zgrzyt pojawia się, gdy chce się to połączyć. Bajka się kończy, ktoś musi się nagiąć, zrezygnować z czegoś, nadłamać trochę swoje egoistyczne pobudki, zmienić poziom i powiedzieć robię to dla ciebie, jestem tu dla ciebie, chcę coś dla ciebie poświęcić… Jak się domyślacie, łatwiej powiedzieć niż zrobić, więc tak się te „ideały: szamoczą, walczą, jednocześnie nakręcając się jeszcze bardziej, nie mogąc o sobie zapomnieć, bo wspomnienia wspólnych chwil wciąż są żywe, jakby to wszystko było wczoraj, a nie miesiące temu, bo nie chcą i nie potrafią wyrzucić się ze swoich żyć, bo starają się rozciągnąć grafik, bo te uczucia są silniejsze niż mogło się im wydawać, ale jedyne co mogą sobie na ten moment ślubować to wieczną sympatię i nienasycenie… Trochę niewspółmiernie mało w porównaniu do uczuć, które nimi zawładnęły.
Szacunek do siebie nawzajem nie pozwala jednak tym dwóm prywatnym „ideałom” wymagać od siebie czegoś więcej lub też niszczyć wzajemnej przestrzeni. Miłość schodzi na dalszy plan… Jak w tych brazylijskich telenowelach, człowiek ogląda i zastanawia się dlaczego oni nie są razem skoro tak się kochają to w czym problem? Wiadomo, że na końcu będzie happy end, ale te pytania pojawiają się przy każdym odcinku. No właśnie tylko, że w prawdziwym życiu jest trochę inaczej, nie dość, że nie zawsze, mimo ogromnych chęci, możemy być razem, to jeszcze ten happy end bardzo wątpliwy jest. I pozostaje pytanie, rzucić wszystko dla miłości czy rzucić miłość dla wszystkiego? By móc powiedzieć: I ślubuję Ci miłość… I że Cię nie opuszczę aż do śmierci!
Nigdy nie wiemy, jak dana historia się zakończy, ale za każdy taki moment musimy dziękować, bo jedna chwila z wyśnionym człowiekiem jest warta więcej niż tysiąc z kimś przypadkowym… Bo tylko do tej jednej chwili będziemy wracać bez końca, zawsze i na wieki, by móc znowu poczuć to, co kiedyś… Tę miłość, tę chemię, tą radość i pod stopami tą swoją prywatną galaktykę, do której nikt inny nie ma wstępu.
I pozostaje tylko jedno pytanie: utrzymywać to czy zrezygnować…?