Podziel się tym artykułem
Wierzę, że im bardziej się staramy, tym skutek jest odwrotny do założonego…
Wierzę, że im intensywniej i zachłanniej czegoś pragniemy, może się zdarzyć, że tego nie osiągniemy…
Wierzę w kolejne zachody i wschody słońca, które następują bez naszej woli i rozkazu…
Wierze w drobne gesty, które mimo że dalekie od widowiskowych, pomagają…
Wierzę, że żadna rana nie znika na dobre, skoro powstała, musi zamienić się w bliznę, by o sobie przypominać…
Wierzę, że są ludzie, dla których warto próbować, starać się, ale nie oddawać się całkowicie…
Wierzę, że spora część codzienności leży w naszych rękach, a to, co poza nimi jest jak sinusoida, lawiruje pomiędzy tym, czego pragniemy i tym, czego się boimy…
Wierzę, że nie o wszystkim da się zapomnieć, chociaż często to sobie wmawiamy…
Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a przypadki, które sobie tłumaczymy, bywają niewytłumaczalne…
Wierzę, że po zimie przychodzi wiosna, która powoli budzi ze snu…
Wierzę, że nieważne jak sponiewiera nas życie i tak w końcu wyjdzie tęcza, której wyczekujemy podczas burzy…
Wierzę w chwile, które są lepsze od całości, która zdarza się, że nic nie wnosi…
Wierzę w ludzi, otrzymują oni ode mnie zaufanie na kredyt, jeśli tego nie docenią, moja wiara umiera, ale naturalnie, bez lęku, choć z odrobiną bólu…
Wierzę w doświadczenia, budowanie wizerunku w zgodzie z samym sobą i w marzenia, które można przekuwać w realny plan działania…
Wierzę w to, co czuję i nie pozwalam już ingerować innym w to, co dla mnie ważne, a dla nich błahe…
Wierzę w docenianie siebie, znając swoją wartość wiem kim jestem i kim chce być…
Wierzę w granice, które pozwalam przekraczać i które czasem stosuję dla własnego komfortu i dobrego samopoczucia…
Wierzę, że napotkane tragedie to tylko część tego, co życie może nam ofiarować, nawet jeśli na końcu jest śmierć…
Spotkałam ją dawno temu, siedziała na ławce wpatrzona w niebo, w oddalony horyzont. Była skupiona, ale na jej twarzy nie mogłam dostrzec ani odrobiny uśmiechu. Nie chciałam jej przeszkadzać, ale jednocześnie nie czułam się jakby to, że siedzę obok było dla niej nie do przyjęcia, by było naruszeniem jej przestrzeni, jej myśli. Po pewnym czasie sama się do mnie odezwała, powiedziała, że z tego kim była pozostała jej już tylko ta ławka. Kiedyś miała karierę, za którą goniła, jakby miała jej za rogiem zniknąć… Miała kochającego męża, którego niestety, zabrała choroba, nie pytając czy ona się na to zgadza… Nie miała co prawda dzieci, nie dlatego, że nie chciała, po prostu nie było im dane, i z tym się pogodzili… Miała swoje pasje i swoich przyjaciół, te pierwsze po części zostały, po części się ulotniły lub przestały bawić, co do tych drugich, część zniknęła, a ci najwierniejsi pozostali, choć nie zawsze na wyciągnięcie ręki. Dla niej pewnym punktem obecnego życia jest już tylko ta ławka, wspomnienia, które dzięki niej pamięć odtwarza łatwiej, ale które przypominają jej o tym, w co w życiu wierzyła i że było ono dla niej raz łaskawsze, a raz dotkliwsze, ale zawsze warte tego, by trwać.
Czy tęskni? Tak. Czy chciałabym wrócić? Tak. Czy ma możliwość cokolwiek zmienić w tym, co już się wydarzyło? Nie. Ale wierzy, że nawet jeśli nastąpi koniec, to przeżyła to wszystko i nie odejdzie tak, jakby nie istniała. To, co mnie w jej obrazie uderzyło, to SPOKÓJ! Dawno takiego nie widziałam, nie doświadczyłam, a ona była nim przepełniona.
I jeszcze w spokój wierzę…