Podziel się tym artykułem
Przymknęłam na chwilę oczy, by na spokojnie zastanowić się dlaczego moje myśli krążą wokół jednego tematu, wokół ciebie bezgranicznie, czasem bezowocnie. Zastanawiałam się czemu nie mogę przestać uciekać do ciebie myślami, czemu jesteś tym, który ciągle przytacza mi swój wizerunek i potwierdza swą obecność… Długo myślałam, analizowałam, pytałam siebie, nie były to jednak pytania trudne, nie były to dywagacje skrzywdzonej i pominiętej, wręcz przeciwnie, rozmyślała kobieta uśmiechnięta i jakby szczęśliwa.
Rzadko się zdarza, że ktoś ze spokojem może zamknąć oczy, że ktoś może oddychać bez utrudnionego przepływu powietrza, że ktoś funkcjonuje tak po prostu bez przepychanek i tego ciągłego lęku. Najczęściej tworzymy dramaty i budujemy mury po to, by móc powiedzieć, że cierpimy i czujemy się odepchnięci, nie cieszymy się małymi krokami, a jedynie czyhamy na potężny skok, który przybliży nas do upragnionego celu. Często ten wielki nigdy nie nadchodzi, bo tworzą go małe kroczki, które w swej wędrówce pomijamy.
Wiesz… To ty jesteś powodem, dla którego chce mi się czasem podjąć wyzwanie przeniesienia góry, jesteś powodem, dla którego zamykam oczy ze spokojem, dla którego walczę i nie martwię się przypadkową porażką, dla którego pracuję nad sobą i dla siebie, dla którego jestem sobą bez zbytniego zadęcia, bez zbytniego analizowania, bez konkretnego planu na okazywanie tych uczuć, na tłumienie emocji i skrywanie myśli. Przy tobie nie muszę starać się być kimś wyidealizowanym, kimś wystylizowanym na kogoś kim nie jestem. Pokazałeś mi, że można po prostu być i nie próbować niczego na siłę zmieniać. Dzięki temu odczuwam w sposób prawidłowy, a nie przytłoczony i wyreżyserowany.
Godziny bez kontaktu nie są udręką pełną strachu, nie są momentami, w których muszę zastanawiać się co dalej, nie mam potrzeby ich przerysowywać czy kamuflować dla wygody otoczenia, bo one są po prostu właściwe, bez konieczności wprowadzania cenzury i obwarowanych paragrafami przepisów. Nie zmuszam się i nie pilnuję, nie przyswajam zasad i nie uczę się scenariuszy kolejnych spotkań. To wygodne i niewymuszone. Wiesz lubię ten stan permanentnego nie muszę, a jedynie mogę, nie działam na siłę i nie wciskam siebie czy ciebie w okowy konwenansów, jakichś ram czy bycia kimś konkretnym. Nie muszę też być laleczką z porcelany, która skupiać ma się jedynie na przypudrowywaniu noska i wymuskanych pozach.
W pewnym momencie jednak przestałam na ciebie czekać i zaprzestałam poszukiwań, nie myślałam o tym, czy kiedykolwiek się pojawisz i czy będzie na tyle miło, że poczuję swobodę. Nie wiem czy dałam za wygraną, czy po prostu stwierdziłam, że nie nadszedł mój czas, ale zapomniałam o silnych pragnieniach bycia z kimś i skupiłam się na tym, co mnie otacza i czego jestem częścią… Pojawiłeś się w najmniej oczekiwanym momencie życia, gdy już wszystko skreśliłam i na nic nie liczyłam, gdy pogodziłam się z samotnością i i brakiem powodu, pojawiłeś się, a ja odkryłam sens, który to wskazywał odpowiedni czas.
Ty jesteś moim powodem, ale wcale nie dlatego, że otarłeś się o ideał, wcale nie dlatego, że inne kobiety wodzą za tobą tęsknym wzrokiem i wcale nie dlatego, że masz potencjał na pewne osiągi w życiu, ale dlatego, że nie udajesz i nie próbujesz zmuszać mnie do zmiany, dlatego, że czuję siebie, gdy jestem przy tobie, dlatego, że gdy widzę twoje oczy jestem skupiona i wyciszona, dlatego, że nie zastanawiam się co będzie, gdy na chwilę znikniesz z horyzontu, to jest to coś czego się szuka i czego życzę tobie, bo wiem, że właśnie jesteś na zakręcie i w zniecierpliwieniu czekasz myśląc, że już nic nie nadejdzie, nic się zmieni, że pozostaje ci tylko tkwienie w zawieszeniu… A zawieszenie też kiedyś mija.