Rozstaliśmy się, nie powiem, że nie było to bolesne, że nie odczułam porzucenia po tylu latach wspólnych poranków, przepychanek, stworzonej rodziny i nadziei. Nie powiem też, że zapomniałam o tym, że ja zostałam z rozsypanym życiem, a ty swoje postanowiłeś ułożyć z modelem o dwie dekady młodszym, cóż czy to jeszcze boli? Raczej tylko delikatnie…
Co czujesz, gdy dochodzi do rozłamu? Gdy wiesz, że już nic nie sprawi, że ta więź zostanie odratowana, że coś was jeszcze połączy? Co czujesz wiedząc, że to koniec? Ulgę czy ból? Samotność czy wolność? Zamykasz się w sobie czy otwierasz na świat? Pozwalasz sobie na myślenie o przyszłości czy raczej pławisz się w zakamarkach…
Próbując zrobić rachunek sumienia i nałożyć na siebie tak zwaną pokutę, która pozwoli mi jakoś żyć dalej nie wychodzi mi to tak, jakbym tego oczekiwała, bo ból wcale nie jest mniejszy. Ten ból nazywam pochodną zbyt radykalnej i przedwczesnej decyzji, która miała ugruntować nowe życie, a tymczasem zabiła stare, które w podsumowaniu wcale takie złe…
Mówi się, że wszyscy jesteśmy równi, że nie należy tworzyć podziałów i budować barier, które tylko je pogłębiają, że wartość każdego człowieka jest taka sama i nikt nie jest gorszy… Piękne to są sformułowania, takie lotne i pełne patetyzmu, bywa, że są przekazywane z taką pewnością, że wszyscy w nie wierzymy, ale czy aby na…