Podziel się tym artykułem
Jak przez mgłę przedzierają się wspomnienia tych iskier, które kiedyś rozpalały moje spojrzenie, które były żywym ogniem radości, beztroski, szaleństwa, po którym pozostał tylko przekształcony fragment, bardziej przypominający grymas niż coś z określonego wyrazu… A wszystko przez ten ciężar… Teraz już tylko kończę zdania, niedopowiadam albo z dopowiadaniem dosadnym przesadzam, gdy emocje przejmują kontrolę. Ranię na zimno, jak ostrze, które nie roztrząsa czy rana będzie jednolita czy poszarpana, mnie też nie oszczędzano…
Gdy patrzę w swoje „stare” młode oczy przypominam sobie zarys każdej głupoty i wojowniczej postawy, która nie pozwalała na zaciąganie hamulca, wspominam tę jazdę bez trzymanki z rozrzewnieniem, tknieniem serca, które tylko cicho łka za byciem mną z kiedyś, odczuwającą empatycznie dziewczyną, która nie jest obarczona tymi wszystkimi nieszczęściami, o których przecież nikt nie wie, bo pod płaszczykiem uśmiechu umiejętnie je skrywa… Nie miałeś pojęcia, prawda?
Spoglądając w przeszłość…
Nie mam już tych rozkochanych w sobie oczu, po prostu błędnie patrzę przed siebie i nierzadko wykonuję czynności mechanicznie, bezwolnie jak lalka, bo trzeba, bo muszę, bo kazali i nie pytali czy mam ochotę. A ja nie narzucałam się z odpowiedzią… Gdy te oczy miałam inne to i smak owoców był taki jakiś bardziej… I trawa czystsza, zieleńsza, intensywniejsza… Ja byłam inna, stałam na szczycie, by sturlać się z niego wielokrotnie bez żadnego zabezpieczenia. Nie zginęłam, poturbowałam się tylko i jeszcze wmówiłam wszystkim, że prawie nie boli, a od środka wypalało wszystko żywym ogniem. Tak, w zaprzeczaniu dla waszej przyjemności byłam mistrzem, heroicznie ćpałam ból, jakby dla satysfakcji, szkoda tylko, że nie swojej.
Tęsknię i czasem nie mogę sobie wybaczyć braku tych oczu… Czasem wręcz przepcham się sama ze sobą w natłoku myśli. Chciałabym zapomnieć, czasem nie czuć, zamknąć za sobą drzwi, w ciszy się rozsiąść, pozwolić pustce robić swoje, zamykać się w swojej własnej klatce bez konieczności tłumaczenia dlaczego to sobie robię…, bo może robię to nie sobie, a dla siebie?
Stracone iskry…
Skąd pomysł, że tracąc iskry nie zyskałam nowych? Bardziej charakternych, zadziornych, chroniących, bywa, że życiowo dla ciebie nieprzyjemnych? Na przyjemność się przecież nie umawialiśmy, nie wpędzałam cię w pułapkę, nie kierowałam, nie pozwalałam, nie nakazywałam, po prostu bardziej o siebie zadbałam. Tak, wiem, to otulenie samej siebie jest dla wielu tak problematyczne, tak uwierające, bo już brak skupienia na innych, na ich problemach, dylematach, uczuciach, planach… Tylko, że w tym wszystkim, co dla ciebie, dla was miało znaczenie, nie było mnie. Topiliście mnie sprawiając, że moje oczy stawały się puste, jakby nic się w nich nie kryło…
A za tymi oczami z przeszłości, które przez lata walczyły o każdą iskrę skrywa się człowiek, często poraniony, zagubiony, stłamszony, wyśmiewany, cierpiący, którego nikt nie rozumie lub nie chce rozumieć, bo i po co, skoro wygodniej jest skupić się na swoim JA!
Już nie mam tych oczu, ale nie płaczę, nie rzucam się w ramiona dalekiej przeszłości i nie tłumaczę się z tego, co i tak nie zostanie objęte klauzulą zrozumienia. Mam inne oczy, nie kategoryzuję ich na lepsze czy gorsze niż kiedyś, ale zdecydowanie zmieniły się i wbrew temu, co się wydaje na tę zmianę niekoniecznie miałam wpływ. Czasem to podtapianie, to podcinanie skrzydeł, to ogłupianie i pomijanie sprawia, że nabieramy sił, nie od razu, ale jednak, z czasem siła staje się nieodłącznym atrybutem również tych oczu!
Zdjęcie autorstwa Noelle Otto z Pexels