Podziel się tym artykułem
Mogę powiedzieć ci, że mi przykro, mogę próbować cię zrozumieć i przywoływać mój ból z czasów, gdy moje serce zostało rozerwane na strzępy, mogę nawet być blisko, przytulać, poklepywać, rozumieć, ale nie jestem w stanie pomóc ci słowem, obecnością czy bliskością uporać się z bólem, który jest częścią ciebie, który udziela się obecnie w twoim życiu i który nie chce odpuścić, bo to jeszcze nie czas… Oczekujesz, że magicznie pomogę w czymś, co samo musi pozwolić ci na odejście, że nie załamie się ta kładka próśb, wymagań, oczekiwań, błagania. Nie chcę zostawiać cię z tym, co czujesz samej, nie chcę, żeby ból był z każdym momentem silniejszy, bardziej nie do zniesienia, nie chcę też byś cierpiała, a ja bym tkwiła w niemocy, ale to, czego ja nie chcę nie ma aż takiego znaczenia w zderzeniu z tym, czego chce twoje serce.
Nie poukładało się wam. Cóż przypadłość nierzadka, zdarza się wielu i postępuje zazwyczaj tak samo okrutnie, według z góry ustalonego scenariusza. Nie słucha błagalnych szeptów, krzyków czy rozpaczy, działa według utartego schematu, wbija ostrze i pozostawia z krwawiącą raną, taką, która pozwoli na przeżycie, ale będzie długo się sączyć, żebyś rozpamiętywała skutecznie. Mogłabym rzucać utartymi frazesami, mogłabym próbować poprawiać twój rozmazany makijaż, zaczesywać niesforne kosmyki, próbować przywrócić cię do stanu fabrycznego, ale wiem, że w tej chwili jest to niemożliwe, bo ani tego nie chcesz, ani tego nie spróbujesz, ani nawet nie zechcesz rozpatrzyć.
Zapytałaś ile to wszystko potrwa, czy każdy kolejny dzień będzie łatwiejszy czy też wciągnie cię w otchłań żalu, pretensji i samotności. Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć, mogę co prawda snuć dobre myśli, ale one są niewiele warte przy twoim bólu, poczuciu odtrącenia i straty. Słowa tak naprawdę nie pokrzepiają, pozwalają nam samym poczuć się dobrze, bo spełniliśmy swoją powinność, pocieszyliśmy, jesteśmy w potrzebie, nawet próbujemy zrozumieć. Jednak w konsekwencji jest tak, że to ona cierpi, że to jej krwawi serce, że to ona nie potrafi znaleźć sobie miejsca i chce, żeby on wrócił, żeby dał im jeszcze jedną szansę, żeby był pomimo wszystko. Ty niby tłumaczysz, że powrót nie jest możliwy, że nie warto tego odgrzewać, że nie ma sensu taka relacja, w której cały czas potykasz się o jakieś zranienie, ale doskonale wiesz, że to tylko słowa, które realnie wcale nie niosą ukojenia.
Ona sama musi uporać się z bólem porzucenia, musi spróbować walczyć o siebie, o każdy dzień, wstanie z łóżka, poranną toaletę, o bycie sobą z przed tej całej katastrofy, która zawładnęła jej życiem. Może też w nieskończoność walczyć o każdy oddech, próbować wracać myślami do tego, co było i analizować to, co nie wyszło, a co można było zmienić, by ostateczny efekt nie był taki katastrofalny. Może też pogodzić się z faktem, że ta relacja mimo iż nie runęła z impetem to jednak przestała istnieć i z tym należy się pogodzić. Trudno jednak godzić się z faktem, że najbliższej osoby obok brak, że już nie obdarzy uśmiechem, nie przytuli, nie napije się o poranku ciepłej kawy, nie będzie już dzielić trudów i radości, potknięć i przemyśleń, planów i nadziei, marzeń i szarej rzeczywistości, jedności i wspólnoty, milczenia i niekończących się rozmów.
Otulę cię ciepłem mych słów, przytulę dyskretnie, delikatnie, prawdziwie, będę blisko, gdy będziesz tego potrzebować, przyjmę całą falę złości, żalu i osamotnienia, tylko po to, żeby pomóc ci wrócić do świata, z którego uciekłaś, gdy on zniknął. W tym rozstaniu nie było traum, nie poraniliście się drastycznie, ale pomimo wszystko ból pozostał, a ty nie chcesz się wychylać, słuchać i próbować poczuć lepiej. Chcesz tylko przywoływać wspomnienia i żyć na autopilocie, który nie wymaga zbyt wiele. Wiem, że moje słowa w tym wypadku są zbyteczne, choć potrzebne. Patrząc na ciebie można dostrzec, że pozostało tylko puste spojrzenie, pozbawione głębi wnętrze, jakby wszystko, co w tobie piękne wyparowało. Na złamane serce tylko czas.