Podziel się tym artykułem
Tak często traciła oddech, że nauczyła się jak bezbłędnie go łapać, jak chwytać się małego skrawka powiewu powietrza, jak ciągle i bez końca uczyć się oddychać miarowo… Niestety wyrównany oddech nie był tym, co było jej przeznaczone! Często patrzyła przez okno, jakby chciała tam coś dostrzec, jakby to, co rozpościera się w dali miało dać jej jakąkolwiek odpowiedź albo wytchnienie… Jej myśli ciągle niepewne, niespokojne, biegnące w niewiadomych kierunkach, bez końca każde słowo zakończone pytajnikiem! I ten smutek w oczach, taki głęboki, taki silny, taki boleśnie prawdziwy.
Kiedyś jeszcze próbowała coś zmieniać, naprawiać, modyfikować, jednak z czasem przestała, to wszystko zbyt bolało, a żadne rozwiązania się nie pojawiały. Zadawała sobie tylko pytania… Dlaczego poranną kawę znów piję w samotności… Z jakiego powodu on wybiera wszystkich poza mną… Czemu nie mam szans w walce o jego czas… Dlaczego nie jestem wystarczająco ważna… I stwierdzała… Spacer we dwoje smakowałby lepiej… Samotny taniec nie ma w sobie magii… Niby on jest, a nie ma mnie kto objąć i powiedzieć, że to wszystko minie… Codzienne obowiązki byłyby łatwiejsze, gdyby podzielone na dwie połowy…
I tak w nieskończoność, z kimś, ale jednak w pojedynkę. Bo kobieta to taki samotny okręt, który nawet jeśli ma na swoim pokładzie żeglarza to on zachowuje się tak, jakby płynął ciągle w nieznanym kierunku i bez konkretnego planu na trasę! Jaki efekt przynosi samotność we dwoje? Chyba tylko taki, że ma się więcej wydatków, podwaja się zmartwienia, układa życie pod kogoś, kto i tak nie ma ochoty w nim uczestniczyć… Bo czas nie ten, bo duma zraniona końcówką prośby, bo uczucia niegotowe, bo wola za słaba, bo serce chce, ale jeszcze nie tak mocno, nie tak prężnie, nie tak chętnie…
Ona powoli czuła jak zapada się w nicość, jak powoli jej serce zwalnia bieg, nawet łzy nie spływały już po policzkach, bo i tak nie miałby ich kto zetrzeć, nie byłoby osoby, która poda śnieżnobiałą chusteczkę symbolizującą enigmatyczną nić porozumienia. Ponoć nie ma niczego bardziej bolesnego, traumatycznego i burzącego spokój egzystencji niż samotność…, bo ona buduje mury, wzmacnia tamy, blokuje dostępy, ona pali żywym ogniem. Jej samotność polegała na tym, że nie była sama, a jakby nic poza nią w jej życiu nie istniało, jakby zawsze była tylko ona, jakby radości, którymi chciała się dzielić nie miały ujścia na zewnątrz, jakby tak naprawdę nikt nie chciał słuchać tego, co ma do powiedzenia.
Powiedziała mu pewnego dnia… Nie ma cię, gdy tego chcę i gdy tego nie potrzebuję, uciekasz w swój świat, gdy wyczuwasz, że linia twego komfortu lekko się naciąga, milkniesz, gdy tematy stają się dla ciebie zbyt niewygodne, zamykasz się w sobie, gdy dalsza dyskusja w twoim mniemaniu jest męcząca i nie na ten moment, unikasz tematu, bo masz cichą nadzieję, że sam zniknie, gdy nie będzie się go przywoływać. A ja jestem sama, chociaż w w mniemaniu wielu z Tobą.
Wiesz jak boli samotność z Tobą? Wiesz, jak się cierpi, gdy chwile przepływają i nie mogę ich dzielić z tobą? Wiesz jak to jest, gdy ma się świadomość, że nie jest się wystarczająco dobrym, ważnym, pierwszym? Nie wiesz, bo ty jesteś w tym miejscu w jakim chcesz być, nie ma dla ciebie znaczenia, że ktoś inny nie wie gdzie to miejsce się znajduje, a mapa do niego oficjalnie nie istnieje.
Umieram każdego dnia, minuta po minucie, odrzucenie po odrzuceniu, zaniechanie po zaniechaniu, ciągle i bez końca umieram, bo ciebie nie ma, bo tak sobie wybrałeś, bo tak postanowiłeś i jednogłośnie tak zdecydowałeś. Szanowna izba nie ma więcej pytań, w końcu wszelkie zażalenia, troski, wysuszone łzy i niewypowiedziane słowa nieodnotowane odejdą w zapomnienie, a cała sprawa przyschnie i zakryje przeszłość, jak dobrze nałożona farba!
Wszystko zszarzało, nie było już barw, które tak kochała, nie było melodii, które koiły lub wywoływały uśmiech, nie było szans na nowe rozdanie z tą samą talią kart, nie było nadziei na szczęśliwe zakończenie, jeśli sam początek był chybiony i przypadkowy. Na wiele nie było szans, ale czasem największą nagrodą jest właśnie brak kolejnej ścieżki, blokada założona na koła, które z rozpędu zapomniały, że czasem cel podróży się zmienia, a samotność nie musi być wieczna i jednoznaczna.