Podziel się tym artykułem
Iskry w związku kojarzą się z jego początkiem, z pierwszymi spacerami, muśnięciami, nieśmiałymi pocałunkami, tęsknotą, która pojawia się już w momencie rozstania, kojarzą się z tym zachłyśnięciem, zjawiającym się nie wiadomo skąd zauroczeniem, tym czymś co wywraca nasz świat do góry nogami… Żyjemy w przeświadczeniu, że na pewnym etapie iskrzenie w relacji nie ma już racji bytu, tylko dlaczego?
Iskry to uniesienia, wzruszenia, momenty, a nie całe życie, ale są smaczkiem, który potrzebny jest do tego, by temperatura w związku nie ostygła, nikt przecież nie lubi zimnych dań, więc i schłodzone uczucia nie są tym, co jest pożądane. Wcale nie chodzi o to, żeby iskrzyło w każdym momencie życia tak samo, żeby na każdym etapie związku leciały wióry i sypały się iskry… Nie, nie w tym rzecz, chodzi o pracę nad związkiem, o zaskakiwanie się nawzajem, o sprawianie sobie małych przyjemności, o chęci do rozwijania relacji, do jej pielęgnowania. W natłoku codziennych spraw, niezliczonej liczby obowiązków i własnych emocji, często zapominamy o tym, że wszystko, co zaniedbane, zapomniane i odsunięte na dalszy plan więdnie, usycha i ginie. Rutyna jest dobra dla zachowania pewnego balansu kiedy i jak należy do danej sprawy podejść, ale to wszystko, jeśli pozwolimy rutynie wpełznąć do uczuć, emocji, podejścia do związku to trochę zaboli nas moment przebudzenia się z letargu. Iskry są potrzebne zawsze, bo są w pewnym sensie jak tlen, wyobrażacie sobie, że przez kilkadziesiąt lat nie zmieniacie w swoim życiu kompletnie nic, że oddychacie cały czas tym samym powietrzem, że nigdzie nie wyjeżdżacie, nikogo nowego nie poznajecie, nie doświadczacie żadnych niekontrolowanych bodźców…? Wyobraźcie to sobie i przełóżcie to na związek, na sytuację, w której przez kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat nic się w nim nie dzieje, on sobie po prostu egzystuje, stoi w miejscu, nie rozwija się. Właściwie już można uznać, że taki związek jest martwy, bo ludzie, którzy się kochają prawdziwie, którzy są wobec siebie szczerzy i nie udają, chcą by ich związek ewoluował, by iskrzył, by coś się w nim działo. Owszem chcą wiedzieć do czego wracają, chcą pewnej dozy stabilizacji i pewności, ale chcą też się rozwijać jednostkowo, chcą coś tworzyć razem, chcą od czasu do czasu pójść na romantyczną kolację, wyskoczyć do kina czy w góry, przejść się po plaży, przebiec maraton, wspólnie się odprężyć przy lampce wina i tak w nieskończoność…
Dbamy o swoje ciało słuchając, czego mu potrzeba… Ćwiczymy jogę, odżywiamy się zdrowo, uprawiamy aktywności, budujemy mięśnie, siłę i sprawność na siłowni… Wsłuchujemy się w szept naszego umysłu, który prosi czasem o chwilę refleksji, o nowe bodźce w postaci kolejnego kursu, ciekawej rozmowy czy stymulujących zajęć… Pozwalamy naszemu sercu na wybory, na miłość, czułość, mimowolne uśmiechy… Nie tłamsimy libido w swych pragnieniach ani nie zabijamy ego w swoich ambitnych dążeniach, więc dlaczego mielibyśmy nie chcieć wsłuchać się w głos swojego związku, relacji, która jest tą jedną z najważniejszych w życiu? Dlaczego mielibyśmy zabraniać sobie celebrowania wspólnych chwil? Tylko dlatego, że przygniata nas codzienność? Nie ma takiej opcji!
Początkowe iskry są pełne euforii, nadziei na to, co ma nadejść, tego dreszczyku emocji, który pojawia się podczas pierwszych spotkań, nieśmiałych pocałunków… Z czasem powinny przejść wraz z etapem obietnic na kolejny szczebel, na którym pojawiać będą się podczas wspólnych wypadów, planowania przyszłości, ognia nie tylko w sypialni, ciekawości tego, co jeszcze się wydarzy… W etapie stagnacji, który obejmuje stabilizację i pojawia się, gdy wszystko już jest przypieczętowane również dobrze, by istniały w drobnych gestach, porannych uśmiechach czy wspólnych śniadaniach, w bukietach kwiatów bez okazji i schłodzonym napoju z procentami przy ulubionej grze lub rundce futbolu… Gdy nadchodzi schyłek życia i wspólnej drogi dobrze, by trzymać się za ręce, gładzić po policzku, uśmiechać się, spacerować, to też sprawia, że iskrzy i że więź jest trwała. Czy się z tym zgodzimy czy nie, prawdą jest, że w takiej czy innej relacji na każdym etapie wspólnej drogi musi iskrzyć, jeśli chcemy, by związek miał to coś, by się rozwijał i był „zadbany”. Z czasem wszystko co dobrze znane powszednieje, dlatego niezbędne są zabiegi odświeżenia koloru, jak podczas wizyty u fryzjera, dlatego tak konieczne jest doprawianie dania odpowiednimi przyprawami, dlatego trzeba związek układać, od czasu do czasu przyprasować tu i ówdzie, przyozdobić jakąś błyskotką… Trochę prestiżu, blichtru i zadowolenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a sporo uratowało. I świetnie by było, gdybyśmy, jak te piękne łabędzie na wodzie, zawsze i bez względu na wszystko trzymali się razem i mieli tę pewność, że ta druga osoba jest bez względu na to, co się wydarzy. Bo miłość choć czuła, delikatna, wrażliwa i nierzadko krucha wbrew wszystkiemu musi być silna i błyszcząca!