Podziel się tym artykułem
Ile razy nie robiliście czegoś, bo akurat nie wypada, bo kogoś zdenerwujecie, zawiedziecie, rozczarujecie, zranicie… Często prawda? Odmawialiście sobie własnego zdania, decyzji, działania, wszystkiego, aby zadowolić innych ludzi, często tych, którzy tak w ostatecznym rozrachunku nic dla was nie znaczyli…
Wiem, że to znacie, chyba każdy tak ma, że do pewnego momentu w swoim życiu zgadza się na wiele rzeczy dla świętego spokoju. Przytakuje, kiwa tą głową jak kukiełka, gnie się, wygina, kłania, usuwa i w ogóle mówi, rusza w sposób zupełnie nienaturalny tylko po to, by mieć święty spokój lub co gorsza po to, żeby przypadkiem obca osoba nie poczuła się urażona. To poczucie bycia pionkiem w grze, w której nie masz żadnej szansy, by znaleźć się na podium, o wygranej nie wspominając. Też to wszystko robiłam, też się naginałam, dałam sobą przestawiać wedle uznania, żeby nie gadali, żeby się nie wściekali, żeby się nie obrażali, żeby lubili, jaki był tego efekt?
Zostałam otoczona, zdeptana, pozbawiona prawa głosu, zaszczuta, a wszystko dlatego, że w tym całym „wspaniałym” oddaniu innym ludziom pozwoliłam im zawładnąć własnym życiem. Zajęło mi rok, by wrócić do życia, by zacząć rozmawiać, robić coś ze sobą, patrzeć z rozmysłem, na nowo odczuwać i próbować. Wiecie co się dzieje z człowiekiem, który znika na rok, odłącza się od świata zewnętrznego, unika bodźców, ludzi, opinii? Wiecie co? Dzieje się coś niezwykłego, człowiek się resetuje i jak już wstaje to trudno go ponownie rzucić na kolana, ba on się od tego momentu za każdym razem od tej ziemi odbija jak gumowa, giętka piłeczka… Taki człowiek staje się jak tarcza, potrafi bez skrępowania patrzeć prosto w oczy i nawet nie mrugnąć, potrafi chodzić wyprostowany, potrafi bez udzielonego zezwolenia mówić to, co myśli, co czuje, czego chce, potrafi sięgać po więcej, walczy o siebie, o swoje pasje, rodzinę, karierę, o prawdziwych ludzi w swoim otoczeniu.
Z perspektywy czasu jestem niesamowicie wdzięczna, że po wielu potknięciach w życiu, złych decyzjach trafiłam na ludzi, którzy ostatecznie wdeptali mnie w ziemię dla własnej, niczym nieskrępowanej sadystycznej przyjemności, że zrównali mnie z podłożem, że potraktowali mnie jak podczłowieka. Z tej pozycji dziękuję wam z całego serca – daliście mi nie tylko czas na to, by zamknąć się w swoim świecie, czterech ścianach, ale i na to, by ustalić priorytety, by odrodzić się na nowo, by się uspokoić, by mniej pyskować, nie buntować się dla zasady, by bez skrępowania wyrażać siebie, by uczyć się cały czas nowych rzeczy, by się nie zatrzymywać, chyba, że chwila tego wymaga, by stawać do walki ze strachem, dziękuję, że oduczyliście mnie robienia wszystkiego dla świętego spokoju, bo teraz naprawdę czuję, że go mam… Wasze zdrowie.
PS. Mam nadzieję, że wiecie, iż karma to taka “suka, pies, whatever”, która wraca – z uśmiechem na ustach, wyjątkowym spokojem i wielką cierpliwością mówię wam, ja poczekam…
Mam czas.