Podziel się tym artykułem
Doskonale pamiętam ten czas, gdy całą sobą czułam, że jeszcze nic mnie nie goni, że jeszcze mam czas, że na wszystko przyjdzie odpowiednia pora…, że będziesz na zawsze… Ale życie to taki nauczyciel, który kocha brutalność i często nie stosuje zasady drugiej szansy, wtedy jeszcze tego nie wiedziałam.
Pamiętam jak z zachwytem otwierałam oczy, by znów cię zobaczyć, jak walczyłam ze zmęczeniem i snem, który nie chciał współpracować z moimi pragnieniami… Powieki opadały, jakby były z ołowiu, ale moje serce chciało tylko na ciebie patrzeć, napawać się tym widokiem… Teraz pozostał mi tylko ten obraz w zakamarkach moich wspomnień, tylko ten mglisty rys, że istniałeś, a nie byłeś tylko cudownym tworem spragnionej wyobraźni.
Pamiętam, jak mówiłeś, że nic nie trwa wiecznie, że i my możemy przestać istnieć w tej przestrzeni, w tym prywatnym zakątku, uśmiechałam się wtedy lekko, biorąc za pewnik, że to, co trwa teraz, nigdy się nie skończy… To co ja traktowałam jak słaby żart było trudnym do zniesienia obwieszczeniem, głośnym, wyraźnym, bezlitosnym, tak bardzo prawdziwym.
Pamiętam też, jak wtulałam się w ciebie całego, bo wtedy czułam się jak mała dziewczynka… Czułam swobodę, troskę, ciepło… A ty tak często powtarzałeś, nadejdzie zima, zrobi się chłodniej, nie wiem czy zawsze będę mógł dzielić się z tobą ciepłem, wtedy ja wtulałam się jeszcze mocniej, jakby to miało zawrócić bieg wydarzeń, jakby to ciepło miało ode mnie nigdy nie odejść.
Pamiętam wyraźnie jak siedzieliśmy o poranku i wdychaliśmy zapach wiosennego powietrza, wszędzie wokół była rosa, mgła lekko opadała… Tak wyraźnie pamiętam gęsią skórkę, tak mocno odczuwam to jaka wtedy panowała cisza… Tak doskonale pamiętam twoje… Wiesz, że odejdę! Jakby pytanie, a jednak oznajmienie… Powiedziałam co za bzdury mając świadomość, że tak właśnie się stanie.
Pamiętam ten spokój, z jakim przyjmowałam każde twoje słowo oznajmujące, że w tej rzeczywistości nie będziemy nieskończeni… Ten wewnętrzny uśmiech, który wypływał z najczystszej radości, że to wszystko przydarzyło się właśnie nam… Tę siłę, która pozwalała mi wypuścić cię z objęć, z serca, z umysłu w takiej postaci, w jakiej do tej pory cię znałam…, ale pozostawić we wspomnieniach, wiecznie żywego, ale jednak zwróconego na należyte miejsce. O każdego przecież ktoś w końcu się upomina, cicho pukając do drzwi i mówiąc… Już czas… Zostaw to.
Tak się dzieje, gdy Życie styka się ze Śmiercią, Poranek ze Zmrokiem, Początek z Końcem… Tak się dzieje, gdy wypieramy to, co oczywiste, do przewidzenia, to co przypieczętowane przez los… Za każdym razem, gdy mnie zapewniał, że to się skończy, wiedziałam o tym, czułam to… Wypierałam jednak wszystko, bo czy jest jakiś cel w tym, by zatruwać sobie bajkę nawet jeśli wiemy, że zakończenie przydarzy nam się wcześniej niż planowaliśmy?
Byłam najszczęśliwsza na świecie, bo trwałam w chwilach, które istniały… Bo słuchałam co mówił… Bo czułam jego prawdziwe ciepło, odczytywałam emocje i nigdy nie myślałam o tym, co nadejdzie… Jedyne o co proszę to o wybaczenie, wiedziałam, że odejdziesz, myślałam tylko, że mam trochę więcej czasu…, a może po prostu karmiłam się taką nadzieją, bo nie chciałam wypuścić cię z rąk…?